18 maja 2014 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Bieganie w Gwatemali – musisz to przeżyć!


Twoje ulubione buty, para spodenek i paszport – to wszystko, czego potrzebujesz, by przeobrazić swoją biegową rutynę w życiową przygodę. Możesz biegać po dżungli i sielankowych wioskach; po plaży, pustyni i wulkanicznych wydmach; możesz biegać rankiem i nocą, możesz pokonywać wiele kilometrów lub drogę na targ i z powrotem; możesz zmierzyć się z ultramaratonem lub po prostu cieszyć się miękkością piasku pod stopami. Bieganie jest pasją, która nadzwyczaj łatwo przystosuje się do twojego aktualnego stanu umysłu, portfela i fantazji: możesz zabrać je ze sobą gdzie tylko chcesz i przy odrobinie wysiłku i podstawowej wiedzy zamienić w fascynujący sposób poznawania świata. W dobie promocji lotniczych grzechem byłoby zamykanie się w ramach utartych ścieżek. A więc do dzieła.

DSC09600

Pomiędzy równikiem a południowymi stanami USA ciągnie się wąski kawałek lądu, który trudno podporządkować regułom geograficznym, jeszcze trudniej – etnicznym i kulturowym. Ameryka Środkowa pospołu z Karaibami rządzi się swoimi prawami, nie tylko tymi narzuconymi przed kwitnący tu biznes narkotykowy i bezlitośnie przewidywalną pogodę. Gwatemala jest sercem tego świata: znajdziemy tu korzenie najstarszych tradycji przedchrześcijańskich; piramidy z czasów, gdy żadnemu z Majów nie śniła się polityczna granica między Meksykiem a Belize, zapomniane języki, ślady zepchniętych na dno zachodniej podświadomości religii – wciąż żywe, fascynujące i dostępne. Wcale nie musimy kupować wycieczki z biurem podróży, które właduje nad na piramidę w Tikal, a potem zabierze na brutalnie nieautentyczne i po trzykroć zbyt kosztowne zakupy. Wystarczy, że założymy biegowe buty i pobiegniemy przez Gwatemalę, zaglądając jej głęboko w oczy. Kto wie, co w nich znajdziemy?

Pamiętajmy o jednej złotej regule: to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, nasze pojmowanie wygody, rozsądku i przyczynowości, nie musi mieć (i zwykle nie ma) zastosowania w odmiennych kulturowo rejonach globu. Nie oczekuj więc, podróżniku-biegaczu, że zastosujesz swą zwykłą logikę i wszystko pójdzie jak z płatka. Musisz się zaadaptować do tego,  co zastaniesz, a potem maksymalnie to wykorzystać: teren, pogodę, pożywienie, lokalne zawody, ruch uliczny, infrastrukturę, a wreszcie zwyczaje biegowe panujące wśród autochtonów. Podstawowa zasada podróżna o krakaniu w języku lokalnego stada wron sprawdza się zawsze. 

DSC 4074

Guatemala City, zwana pieszczotliwie Guate, jest podobno najbardziej niebezpiecznym miastem świata (w co nie wierzę, bo na pewno łatwiej dostać w łeb nocą w Bogocie lub w Mogadiszu) i rzeczywiście po wylądowaniu nie sprawia wrażenia miejsca, w którym chciałoby się żyć. Jest ogromne, bardzo betonowe i bardzo zakorkowane, przy tym nie posiada żadnego śladu urbanistycznego zamysłu i straszy mnogością wielkich dmuchanych kurczaków reklamujących sieć fastfoodu, byle jak wykonanych bilboardów, sterczących zbrojeń (trzęsienia ziemi lubią się tu pojawiać bez uprzedzenia) i gęstego, burego smogu. Stolica nie ma ani jednego dużego parku, żadnego Lasu Kabackiego, żadnego jeziora – mimo to kultura biegowa kwitnie tu bujnie. Mamy do wyboru kilka opcji, zanim zdecydujemy się uciec z tej ludzkiej dżungli. Niektórzy biegacze wybierają zamknięte osiedla, miasta-w-mieście, zamieszkałe przez bogatszą część społeczeństwa. Ruch jest tu niewielki, ulice równe, nie brakuje też zieleni. Ciężko jednak zaplanować dłuższą trasę, jeśli więc nie chcemy biegać w kółko, pozostaje nam wstać o piątej rano w niedzielę i ruszyć na główną arterię miasta. Spotkamy tam dziesiątki, jeśli nie setki biegaczy, dla których specjalnie zostaje zamknięta jedna nitka ulicy. To tu spotykają się biegacze z najrozmaitszych klubów i amatorskich organizacji (np. runguate), można więc podpiąć się pod dowolny zespół i przy odrobinie wysiłku lingwistycznego nawiązać przyjemne znajomości. Jeśli mówimy po hiszpańsku, zadanie jest dużo łatwiejsze; ale i po angielsku dogadamy się bez trudu. Bieganie wczesnym rankiem ma też tę zaletę, że pogoda jest wówczas najbardziej przychylna – słońce nie grzeje jeszcze zbyt mocno, a w porze deszczowej (czyli od maja) to właśnie poranki są najczystsze i pozbawione chmur. Jeśli zaś chcemy prawdziwych wyzwań, ruszamy w miasto na dziko i o dowolnej porze. Włączamy wówczas tryb pełnej świadomości. Chodniki są zjawiskiem wyjątkowym i jeśli już są, to zajmują je sprzedawcy wszystkiego, od tortilli po sznurowadła, biegniemy więc środkiem ulic, poboczami, rynsztokami, omijając kolczaste druty, dziury, śmieci i stojące (lub jadące) wszędzie samochody. Ponadto miasto jest cholernie górzyste, więc nic, tylko podbiegi i zbiegi, a że znajdujemy się grubo ponad tysiąc metrów nad poziomem morza i w wilgotnym klimacie, kilka dobrych treningów zajmie nam przystosowanie się do nowych warunków. Po zmroku robi się jeszcze weselej, trzeba walczyć o życie pod okiem długich świateł rozpędzonych aut i hałaśliwych chickenbusów; lepiej jednak zaplanować bieganie w świetle dziennym i w towarzystwie, bo rzeczywiście bywa niebezpiecznie, szczególnie w niektórych zonach. Samotne panie, do których i ja należę, a które zdecydują się na nieuczęszczane trakty, mogą spodziewać się gwizdów i okrzyków, wszechobecnego „hola!”; nawet gdy biegamy w konserwatywnych długich gatkach, wzbudzimy powszechne, lecz sympatyczne poruszenie. Jeśli zaś mamy włosy w kolorze blond, efekt będzie potrójny. Reagować nie musimy, ale jeśli chcemy, zwyczajnie odkrzykujemy pozdrowienia i biegniemy dalej. 

DSC09609

Bieganie jest tu sportem niezwykle popularnym, z łatwością znajdziemy więc zarówno towarzystwo, jak i zawody, jeśli oczywiście mamy chęć zmierzyć się na dowolnym dystansie. Praktycznie w każdy weekend znajdziemy jakieś biegowe wydarzenie – od towarzyskich, charytatywnych, pstrokatych i wesołych biegów na 5 km po poważne imprezy, do jakich należy między innymi maraton nad jeziorem Atitlan czy półmaraton w Coban, znany z niezwykle malowniczej trasy (jeśli jakimś trafem jesteś własnie w Gwatemali, spieszę donieść, że ten ostatni będzie miał miejsce w ostatni weekend maja i wciąż można zdobyć pakiety, choć nieoficjalnie). Nieco trudności może przysporzyć zapisanie się na niektóre z tych wydarzeń, bowiem nasze pojęcie o organizacji zawodów jest, rzekłabym, mocno wyidealizowane jak na tutejsze warunki. Zbroimy się więc w cierpliwość, nie oczekujemy toalet ani szatni, wstrzymanego ruchu na trasie biegu ani jasnych odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Przygotowujemy się natomiast na obce nam, Polakom, zróżnicowanie wysokości na trasie. Jest górzyście. Jest bardzo górzyście. Jest górzyście jak diabli! Zwykły, 15 kilometrowy bieg w rześki niedzielny poranek może dać nam w kość bardziej, niż niejeden płaski półmaraton. To, co może nieco nas rozbawić, to tutejsze uwielbienie dla gadżetów – biegacze i biegaczki stają na starcie ustrojeni jak choinki na Boże Narodzenie we wszelkie water-pasy, mierniki czasu i tętna, kompresyjne kolanówki i oddychające czapeczki. No, ale przynajmniej jest kolorowo.
 

DSC 5054

DSC 4409

Biegacz, który przybędzie do Gwatemali, z całą pewnością nie musi martwić się o dietę. Trafiamy do żywieniowego raju, gdzie dojrzewają najsłodsze mango, kukurydza rośnie jak szalona (wszystko tu w ogóle rośnie błyskawicznie i nadzwyczaj bujnie, dzięki temperaturze i wilgotności powietrza), podstawę diety stanowią rośliny strączkowe, a powszechny kult kurczaka ucieszy mięsożerców. Z tym mięsem to jednak należy być ostrożnym – królują fastfoody, a jakość serwowanego tam drobiu może pozostawiać wiele do życzenia. Umiłowanie szybkiego jedzenia jest niestety widoczne u Gwatemalczyków, zwłaszcza pań: pszenne buły, panierki, tłuste sosy, gazowane kolorowe koszmary i smażone orzeszki i chipsy łatwo przemieniają się w tę mało estetyczną, amorficzną substancję wokół talii, na ramionach i biodrach. Nawet biegacze mają dużo bardziej obłe kształty niż sportowcy w Europie. Wyjątek stanowią Majowie i przedstawiciele starszego pokolenia – ci zachowują szczupłe sylwetki. Nie dziwi mnie to wcale – tradycje kulinarne, oparte na tym, co występuje tu naturalnie i do czego genetycznie ludność jest przystosowana (a więc kukurydza, fasola, okołoziemniaczane warzywa i słodkie owoce) powoli zostają wyparte przez american dream, pełen śmietany, oleju i pszenicy. Smutne to zjawisko, szczególnie, że przy odrobinie świadomości można tu odżywiać się naprawdę niebywale zdrowo. Produkty, które dla nas – Polaków – są egzotycznymi suplementami z półek specjalistycznych sklepów, tu rosną praktycznie przy drodze i nikt nie zwraca nań szczególnej uwagi. 

DSC 5282

Weźmy taki na przykład jarmuż, czyli kale – superfood, za którym szaleją nasi spece od zdrowego żywienia, tu jest jedzeniem ósmej kategorii i za grosze nabywamy go wielkie naręcza. Nasiona chia, pokarm bogów i azteckich wojowników, jak gdyby nigdy nic siedzą sobie w ogromnych płóciennych worach obok ryżu i cukru. Czarna fasola, komosa, mung, siemię, konopie; mąka z macy, yuca – wszystkie te węglowodanowe, proteinowe, mikroelementowe skarby dostaniemy na każdym targu. Bazę pożywienia stanowią kukurydziane tortille, co jest dobrą wiadomością dla bezglutenowców; w najprostszej wersji ulicznej comida placek taki smaruje się pastą z czarnej fasoli, posypuje pokruszonym jajem na twardo, utartym burakiem, posiekaną kapustą i polewa świeżą salsą z pomidorów. Za quetzala otrzymujemy więc źródło wszystkiego, co biegaczowi do szczęścia potrzebne, a za kolejnego quetzala nabywamy na przykład owoc sapote, wyglądający z grubsza jak smocze jajo, o miąższu w kolorze brunatnorudym, a smaku słodkiej dyni. Zwykliście zjadać banana przed biegiem? Otóż sapote ma o 1/3 więcej węglowodanów i dwakroć więcej błonnika, żelaza i wapnia, ponadto niebywale dużo witaminy C i A. Dla wegan to nie lada gratka, bo można zeń różne pasty słodkie ukręcić bez udziału mleka. Na to wszystko jest afrodyzjakiem i naturalnym kosmetykiem, a wikipedia dodaje, że „na Kubie owoce bywają używane w medycynie tradycyjnej do leczenia zaburzeń żołądkowo-jelitowych, bólu głowy i chorób wenerycznych”. To tylko przykład tego, co można znaleźć wśród tych niebywale kolorowych straganów. Warto zabrać ze sobą na zakupy kogoś, kto nie jest gringo, potarguje się w naszym imieniu, uchroni przed przepłaceniem i na koniec pokaże drogę wyjścia z labiryntu, jakim jest przykładowy targ w kolonialnej Antigua.

DSC 4120

Jeśli lubimy biegać po plaży, mamy do wyboru dwa wybrzeża – pacyficzne, słynące z cudownych warunków do surfowania, i karaibskie, gdzie posmakujemy zupełnie innego oblicza Gwatemali. Oblicze to jest czarnoskóre, ma dready do pasa i pali potężne ilości zioła; czas płynie tu wolniej, kokosy spadają z nieba, a bryza od morza i wszechobecna energetyczna muzyka czyni poranną przebieżkę doznaniem metafizycznym. Podstawą pożywienia jest tu kokos i dary morza, a więc źródła tych najlepszych dla nas tłuszczów. Można spróbować biegać na boso, w ogóle można na boso chodzić, bo klimat jest tu dużo gorętszy niż w centralnej części kraju, a poza tym kto by się takimi drobiazgami jak buty przejmował. Warto wyposażyć się w krem z wysokim filtrem; rada to szczególnie dla panów, którzy zwykli tego typu zabezpieczenia zaniedbywać.  Nie zaszkodzi też wejść w posiadanie latarki-czołówki, bo w małych miejscowościach częste są przerwy w dostawach prądu i wówczas można liczyć jedynie na rzesze świetlików. Beztroskie, upalone słońcem i oszołomione rumem klimaty morza Karaibskiego sprzyjają slowrunningowi – dobrze jest się zatrzymać, pogadać, pobawić z dzieciakami, nawet łyknąć to i owo podwórkowej produkcji; wleźć do morza, popływać, przeschnąć w dalszym biegu; uwalić się wreszcie w hamaku i zaspokoić pragnienie wodą z orzeźwiającym sokiem z limonki, która rośnie nam nad głową. 

Świat nie ma granic, to pewne. Warto przezeń biec, by doświadczać mocniej, czuć głębiej, bardziej być. Więcej zrozumieć, więcej poznać – nie z przewodnika Lonely Planet, ale za sprawą swoich rytmicznych kroków i oddechu. Odwdzięczy nam się pacha-mama, kochana ziemia matka, dając poczucie sensu, pokazując prawdziwą istotę biegania. Nie bójmy się drogi. Do zobaczenia!

Kola__ae1.jpg

Zapraszamy na fanpage autorki: facebook.com/becausethisworldisrunlimited

Możliwość komentowania została wyłączona.