16 maja 2011 Redakcja Bieganie.pl Sport

Dymno 2011. Romantyczny spacer we dwoje czyli jak dziewczyna wygrała z chłopakami


Dymno 2011. Romantyczny spacer we dwoje czyli jak dziewczyna wygrała z chłopakami.
Autor: Katarzyna Panejko-Wanat

Ciągle jeszcze nie mogę odzyskać głosu, Wojtek twierdzi, że ze wzruszenia. Wzruszenie owszem ogromne, jednak przeziębiłam się przed startem łykając sporą porcję wirusów w trakcie koczowania z dziećmi  w Przychodni Dziecięcej. Niezłe zamieszki były. No i dowiedziałam się, że powinnam znaleźć jakiegoś dobrego psychiatrę. Po namyśle mogę przyznać rację tej pani, która z synkiem lat 19 wpychała się przed nas w kolejkę.

Dzieci zdrowe, można jechać- to tylko alergiczny kaszel. Ale jak ja teraz znajdę opiekę dla dzieci! Dziewczyna, która zajmuję się dziećmi jak ja pracuję powiedziała, że może na 90%. Wydawało mi się, że problem załatwiony, a tu takie chocki klocki.  Zastanawiam się z kim chciałabym pojechać na taki wyjazd. Tak z Kasią! Tylko ona ma swoje dziecko, a zajęcie się trójką dzieci (i to takich!) to dopiero wyzwanie! Tymczasem Kasia zgodziła się bez wahania. Ta to dopiero powinna znaleźć psychiatrę. Jeszcze tylko Wojtkowi wycinam irokeza i jesteśmy gotowi.

A wypadałoby się chociaż zapytać o nocleg dodatkowych osób. Dzwonię jeszcze do Andrzeja – dyrektora tej imprezy. Nie ma żadnych problemów. Jestem pod wrażeniem ciepła rozmowy. Powoli przestaję się bać. Nabieram pewności, że dam radę. Cieszę się na wspólny rodzinny wyjazd. Pakowanie, sprawdzanie połączeń. Spotkanie z Kasią i Julką, szaleństwa autobusowe. Po odprawie czuję, że będzie dobrze. Moim zdaniem kilkumilimetrowa przerwa na miejscu złożenia map, zamiast ich dopasowywania na siłę (minimalne przesunięcie może być odebrane jako uskok drogi) jest to oznaka profesjonalizmu. Podobnie jak naniesienie istotnych poprawek na mapę i to jeszcze w taki sposób, którego nie widać. Jak również ostrzeżenie, w którym miejscu sieć dróg nie zgadza się z mapą (wtedy trzeba nawigować po innych elementach). Jest 11. Ja chcę spać. A moje dziecko rozpoczyna właśnie imprezą, dojeżdżają kolejni zawodnicy, słychać dmuchanie materaców…

Kasia 1

Na trasie dałam radę utrzymać się za Wojtkiem mniej więcej do połowy. Jakiegoś punktu szukam przez pół godziny łażąc po bagnisku z tą i z powrotem. Jest wreszcie jest. Teraz pewny przebieg, wypada pogrzać tą drogą. Zmuszam moje kołkowate nogi do maksymalnego wysiłku i biegnę, ale w pewnym momencie czuje, że zaczynam odpływać. Zasłabłam chwilę leżę przy drodze. Jak odzyskuje świadomość jem batonika. Odzyskuję energię i dalej biegnę. Wojtek pewnie już na mecie. Mi zostały 3 punkty. Wolę wchodzić na nie ostrożnie, nawet maszerując, bo jestem tak zmęczona jak nigdy, a nawigacyjnie nie czuję się pewnie. Może tylko dlatego,  że robiłam to wolno jakoś się udało. Biegnę szosą bez przekonania na zegarku 7:30 i widzę… 2 dziewczyny biegnące w kierunku mety. Nie wiem skąd znalazłam siły biegnę, tak ja biegnę coraz szybciej, skracam drogę przeskakując przez płot. Wpadamy jednocześnie o kolejności ma zadecydować wyścig dookoła boiska na dystansie 50 okrążeń, a ja już nie mam siły nie mogę ustać na nogach kładę się. Wyścig za 15 minut. Z trudem liczę 50 okrążeń razy 400m to jeszcze 20km!  Ale może ta bieżnia nie ma 400m, może ma 300m. Zostało 7 minut na wypoczynek. Jak mam pobiec jak na razie nie mam siły wstać. Siadam jem batonika, piję. A może dziewczyny są tak zmęczone jak ja. To dopiero będzie wyścig paralityków. Kalkuluję szansę. Niby jestem najszybsza, tylko chyba „50” mnie najwięcej kosztowała. Może odpuścić i zadowolić najniższym szczeblem pudła. 4 minuty. Próbuję wstać. Przecieram oczy. To tylko sen. Przede mną nie 20, a 50km, a do startu nie 3 minuty, a półtorej godziny. Cieszę się bardzo. Idę zrobić kawę. Cała naprzód ku nowej przygodzie…

Śniadanie musi być porządne. Wsuwam do samego startu bułki z serem, pasztetem, kiełbasę, ale najbardziej pasuje mi kiełbasa przegryzana bananem. Kamelbeka napełniam sokiem porzeczkowym (przyjechał z nami z Milanówka, bo nie byłam pewna czy w Sadownem będzie Biedronka). Nawet udało mi się nie rozlać. Myślę sobie, ale dostanę wp..ol i uśmiecham się.  Z drugiej strony myślę o przygotowaniach 3-godzinne wybiegania biegane w tempie 5’/km w miarę na luzie, 4 treningi z mapą (w tym jeden z mapą do BnO i jeden z ortofotomapą z zadania specjalnego). Zrobiłam co mogłam. Będzie dobrze. Mamy numery 2 i 3 pytam Wojtka czy zamieniamy na miejsca. Wojtek jest gotowy. Dwa medale to byłoby coś.  Niby biorę pod uwagę możliwość, że całość przeciągnę za Wojtkiem, ale … Przybiegnę chwilę za Natalią (srebrna medalistka mistrzostw europy w BnO drużynowo, ale zawsze, a poza tym doświadczona zawodniczka w takich imprezach,-zwyciężczyni Gezno) nie będzie wstydu, Wojtek gotowy, aby zadowolić się brązem. Rozdają mapy. Oglądamy. Ustalamy kolejność scorelaufu. Tzn. Wojtek mówi w jakiej kolejności, a ja karnie nanoszę na mapę… Start. Jak my wolno biegniemy! Patrzę na innych Paweł rzeczywiście pięknie biegnie, lekko. Widać, że ma moc. Ciężko będzie z nim wygrać! Wojtek pokazuje mi także wyprzedzających nas Dawida i Janka. I jest Michał, w oczach wielu faworyt. Cieszę się na czas razem w lesie. W końcu nie wiele mamy czasu razem, bez dzieci. Niedawno byliśmy na koncercie, a teraz mamy romantyczny, długi spacer.

Na pierwszy punkt wchodzimy bez problemów. Wojtek prowadzi bez zawahania, widzę, jak dobrze nawiguję. Zastanawiam się, po co mam kontrolować w ogóle mapę, może zostawić koncentrację na czas, kiedy będę sama.  Ale ja chcę się czegoś nauczyć! Kontroluję mapę, choć trudno mi nawigacyjnie nadążyć. Wojtek dopytuje czy po C idziemy na E. Nie na G kochanie. Fajnie będzie odnaleźć razem punkt G. –myślę. Biegnę za Wojtkiem i co widzę. Chyba na przyjemności trzeba będzie zaczekać. Na razie biegniemy na E. Zaraz przez pole polecimy razem. Przed nami stoi łoś. Wojtkowi coś nie pasuje. Okazało się, że zapomniał iż jego kompas wskazuje południe i chciał biec na G. O Ty głupia mogłaś się odezwać. I to dla mnie bardzo ważny moment. Wojtek, choć świetny nawigacyjnie nie jest nieomylny i mam swoje zadanie do wykonania. Jak nie będę miała racji. Powie mi, że nie mam racji i stracimy na tym pół minuty, a zyskać możemy więcej.

Przepełnia mnie euforia. Cieszę się biegiem. Spotykamy Natalię . Widząc ja przyśpieszam. Wojtek mnie stopuje. Przypomina, że jeszcze kawałek przed nami. Oczywiście ma rację, ale ja czuję, że mnie nogi niosą i to w każdym terenie. No przez bagnisko kilka metrów przechodzimy. Zamaczam się do pasa przy okazji punktu M, który dzięki temu odnajdujemy bez problemu. Do drogi, jeszcze jeden i wchodzimy na topograficzną. Na drodze spotykamy Michała.  Biegnie ciężko, mina już nie ta, chyba trudny biegowo teren i nie łatwa nawigacja to nie jest to, co mu pasuje najbardziej. Pomyślałam, że mogę z nim wygrać. Ja dziewczynka porywam się na świętości. I myśl ta mnie przeraziła nieco. Może mnie zetnie po 40, ale chcę zaryzykować, a Wojtek da radę – jest dobry nawigacyjnie i choć na asfalcie biega brzydko, w terenie nabiera lekkości i wdzięku, albo ja jestem taka zakochana…

Po zmianie mapy za wcześnie szukamy punktu pierwszego, och ta zmiana skali. Trochę kluczymy, tymczasem wystarczyło użyć kompasu i jest. Trudno mi się przestawić na inną skalę mapy. Zaczynam nie nadążać z nawigacją (punkt 5). Zmęczenie? Z kamelbeka łyknęłam trochę piany o mało subtelnym aromacie plastiku, pije sok pluję pianą. Trochę mi żołądek zaczęło skręcać, przyspieszam, jak zawsze w takiej sytuacji na ulicy. 6 punkt powinien być łatwy, jest tam punkt odżywczy, poza tym ambonka powinna być widoczna z daleka. Jest ambonka, ale punktu nie ma. Ani z tyłu, ani z boku, ani nawet na górze ambonki. Za wcześnie? Jesteśmy na wcześniejszej łące! Przez gąszcze trudno mi nadążyć za Wojtkiem. Wiem gdzie jesteśmy. Tam, tam będzie ambonka. Banany! Nie, nie, nie, najpierw podbijam punkt-to byłby dopiero numer objeść się i nie podbić punktu. Zerkam na listę jesteśmy  na 6,7 – nie to rowerzyści. Prowadzimy!!!  Pije-nigdy jeszcze nie udało mi się wciągnąć pół litra na raz. Sprawdzam ile zostało picia i zastanawiam się czy nie wymienić plastikowego soku na wodę. Szkoda czasu , a poza tym sok ma więcej kalorii i nawet mnie już nie skręca. Biegniemy dalej, teraz bezpiecznie, aby tylko nie popsuć. Ostatni scorelaufu wydaje się łatwy, to miłe, że pomyśleli o naszym zmęczeniu. Miejscami nawiguję, chciałabym aby Wojtek trochę wypoczął . Podbiegając pod górę, czuję, że mnie odcina. To tylko brak kalorii! Masz batoniki dziumdziu głupia – pomyślałam (uwielbiam jak tak Wojtek pieszczotliwie na mnie mówi). Poprosiłam Wojtka, aby wyciągnął. Nie biegnij z tym, zjedz idąc. Wpycham ¾ batonika do buzi i z pełną gębą oznajmiam, że już zjadłam. Biegniemy dalej, choć jesteśmy sami czuję oddech innych zawodników na plecach, a poza tym nie mogę doczekać się zadania specjalnego czyli ortofotomapy, na której dobrze sobie radziłam podczas ćwiczeń nawigacyjnych koło domu. Jak mała dziewczynka lalki, czy w moim przypadku bardziej klocków lego. Jest punkt O i początek zadania specjalnego. Parę sekund na doczytanie ortofotomapy ( była przygotowana już wcześniej). Teraz ostrożnie, zresztą piaszczyste skarpy to nie jest coś, po czym można szybko biegać, miejscami nawet idziemy, doczytujemy i nie mamy wątpliwości, które to punkty. Zadowoleni z siebie idziemy w krzaki, mając 2 kroki do drogi przedzieramy się spory kawałek do ścieżki, nie wiemy gdzie jesteśmy. Trochę chyba mamy szczęścia w tym momencie, bo skończyło się na paru minutach, a mogło być znacznie gorzej. Przedostatni punkt, do drogi. Asfaltem jak najszybciej z pędem powietrza obok tirów, z drugiej strony zależało mi na prędkości bezpiecznej, taki drugi zakres, ponieważ nie znam swojego organizmu, pomimo, że czułam się dobrze bałam się przesadzić. Oglądam się za siebie. Ostatni punkt Z jak zakończenie bez problemów i do szkoły. Czuję euforię. Wpadamy jako pierwsi. Wciąż nie wierzę, że tym razem to nie sen. Punol i dziewczynka z ulicy pierwszymi mistrzami Polski!

Kasia 2

Jednak to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, co przeżyliśmy we dwoje na trasie, co zobaczyliśmy, ciepło, które dostaliśmy od ludzi zarówno przed, jak i po zawodach. Nocleg na prawie pustej już sali, śniadanko na murawie boiska, wyjechaliśmy jako ostatni (nawet po organizatorach) autobusem ciesząc się rodzinną wycieczką. Przeżyć granicznych nie było, po jesiennym maratonie wrócę po jakąś lekcje pokory do lasu. Jeszcze wiele się muszę nauczyć. Nawigacyjnie sama z pewnością nie dałabym rady.

Ps. Michał Jędroszkowiak okazał się naprawdę bardzo sympatycznym facetem, o czym nie miałam pojęcia chcąc mu przytrzeć noska, to przecież nie jego wina, że zrobiono z niego pewnego faworyta, … ani moja, że mam alergię na murowanych faworytów, faworytki, świętości i autorytety.

Ps2. Paweł Moszkowicz zrobił błąd na półtorej godziny. Cóż, takie rzeczy zdarzają się nawet najlepszym, a niestety nie wziął ze sobą żony:). Jestem pod wrażeniem jego umiejętności biegowych i charakteru, dzięki któremu nawet po takim błędzie potrafił walczyć do końca.

Wyniki:

Trasa piesza 50km (I Mistrzostwa Polski w Maratonach pieszych)

Kobiety:
1.Katarzyna Panejko-Wanat 6:22:57
2.Natalia Najman 8:46:13
3.Weronika Biała 9:54:17

Mężczyźni:
1.Wojciech Wanat 6:22:57
2.Michał Jędroszkowiak 6:34:52
3.Paweł Moszkowicz 7:13:30

Trasa rowerowa 100km, czyli przez bagna z rowerem na plecach

Mężczyźni:
1.Paweł Brudło 11:55:12
2.Michał Nowaczyk 13:42:21
3.Krzysztof Wiktorowski 14:42:22

Kobiety:
1.Ula Wojciechowska
2.Anna Świtalska
3.Monika Mroz

Trasa ekstremalna:
1. Kulik Paweł, Janiak Paweł
2. Wtulich Konrad, Arkadiusz Recław
3. Grabowski Bartłomiej, Grabowski Tomasz

Strona imprezy: www.dymno.prv.pl
Zdjęcia: www.silne-studio.pl

FORUM DYSKUSYJNE – blog KASI
FORUM DYSKUSYJNE – Dymno

Możliwość komentowania została wyłączona.