21 sierpnia 2014 Redakcja Bieganie.pl Sport

Ania Celińska na Dzikim Zachodzie i korki w Górach Skalistych


W weekend (16-17 sierpnia) na Dzikim Zachodzie odbyły się ciekawe zawody w biegach górskich: Leadville 100 oraz Pikes Peak Ascent. Co ciekawe, obie imprezy miały miejsce w Górach Skalistych, w stanie Kolorado – mekce amerykańskiego ultra. To tu można spotkać stada długowłosych ultrasów bez koszulek i z bidonem w ręce, słynne na cały świat niczym – nie przymierzając – bizony.

ms_anna_celinska.png
Anna Celińska

 

Pikes Peak to szczyt Gór Skalistych, wznoszący się na wysokość 4302 m n.p.m. Można go więc zaliczyć do tzw. „fourtaneers” (czternastek… a może czternastków?), rozpalających wyobraźnię amerykańskich sympatyków górskich eskapad szczytów wyższych niż 14 tysięcy stóp. 

W tym roku Pikes Peak Ascent – trasa o długości ponad 21 kilometrów i sumie podejść prawie 2400 metrów – została wybrana przez WMRA (World Mountain Running Association, struktura podległa  IAAF) jako Mistrzostwa Świata w Długodystansowym Biegu Górskim. Jest to z pewnością wyróżnienie, ale należy zaznaczyć, że w biegach górskich jest wiele federacji, organizacji, różnego rodzaju imprez mistrzowskich, a więc faktyczna doniosłość opisywanych zawodów nie była aż tak wielka, jak mogłaby sugerować ich nazwa.

Tym niemniej w tym bardzo wymagającym wyścigu wzięło udział kilka zawodniczek znanych na międzynarodowej scenie biegów górskich, w tym Anna Frost, Stevie Kremer, Antonella Confortola, czy wreszcie nasza Anna Celińska. Ania wyprzedziła Frosty oraz Antonellę, ustępując miejsca Stevie. Wiele z miejsc w pierwszej dziesiątce przypadło w udziale miejscowym biegaczkom, pokazując jak wielkiego znaczenia na tego rodzaju trasie – stosunkowo krótkiej i dającej fory znającym ją dobrze „tubylcom” – nabiera specjalizacja.  Wielkie gratulacje dla naszej zawodniczki, która dzielnie i z powodzeniem walczyła z silną konkurencją i zajęła siódme miejsce.

Wśród mężczyzn wygrał znany z wielu imprez ultra Sage Canaday, zawodnik o świetnej przeszłości maratońskiej. Zwycięstwo nie przyszło łatwo, bo przewaga nad drugim na mecie Erytrejczykiem wyniosła zaledwie 45 sekund. 

Pikes Peak Marathon, rozgrywany nastepnego dnia, a który zwykle skupia większą uwagę niż Pikes Peak Ascent, miał w tym roku słabszą obsadę.

O rzut zardzewiałą podkową od Pikes Peak rozegrano kolejną edycję Leadville Trail 100, biegu rozsławionego w świecie przez książkę Urodzeni biegacze Chrisa McDougalla.  W tym roku wygrał zawodnik teamu The North Face – Rob Krar, czyli „człowiek z brodą”, z którym niedawno rozmawialiśmy (ROZMOWA – TUTAJ). Podium uzupełnili Michael Aish i Ian Sharman. Wśród kobiet triumfowała Hiszpanka Emma Roca (ósma w generalce).

Równie ciekawe co rywalizacja są kontrowersje, które w ostatnich latach urosły wokół tego sławnego wyścigu. Autor Urodzonych biegaczy cytując anonimowego kronikarza przedstawia Leadville jako „najdziksze miasto Dzikiego Zachodu, ostateczną, śmiertelną pułapkę, która zdawała się chełpić swoją nieprawością”.  Sam wyścig określany jest na kartach książki jako „dystans prawie cztrech pełnych maratonów, połowa w całkowitej ciemności,  a w samym środku wyścigu dwa odcinki w górę, z których każdy liczył po osiemset metrów. Linia startu w Leadville znajduje się na dwukrotnie większej wysokości niż pułap, na którym w samolotach wyrównuje się ciśnienie w kabinie. A potem trasa biegu prowadzi już tylko w górę.” Niezależnie od tego, czy opis McDougalla należy podzielić przez 2, 4 czy 8, Leadville to trudny górski bieg stumilowy. Co więcej, dla samych Amerykanów kultowy. 

Tymczasem w ostatnich czasach wiele z magii Leadville zdaje się gdzieś uciekać, głównie uszami zawodników. Przed kilkoma laty licencję na organizację biegu wykupiła duża firma działająca w branży klubów fitness. W ciągu kilku lat zwiększono dwukrotnie limit uczestników biegu. Na trasie zaczęły tworzyć się koszmarne korki. Niektóre z dróg dojazdowych do punktów kontrolnych, stanowiące część trasy, zostały zawalone setkami aut kibiców i ekip wspierających zawodników. Wąskie szlaki stały się niebezpieczne ze względu na tłok i konieczność ciągłego ustępowania miejsca. Do tego pogorszyły się świadczenia dostepne na stacjach odżywczych, a w 2013 roku na punktach po prostu brakowało wszystkiego. Wydaje się, że działania nowego właściciela były kierowane w zbyt dużym stopniu względami komercyjnymi przy za małej trosce o samych biegaczy, dobro dyscypliny i ducha imprezy. Doszło nawet do tego, że inny kultowy bieg, Hardrock 100, skreślił Leadville z listy biegów kwalifikacyjnych. Włodarze Hardrock wystosowali następujące oświadczenie: „Leadville 100 posiada wiele cech istotnych z punktu widzenia kwalifikacji do Hardrock: duża wysokość nad poziomem morza, długie podejścia, prawdopodobieństwo zmian pogody charakterystycznych dla środowiska górskiego oraz wiele innych. Jednakże zawody rozegrane w 2013 roku zlekceważyły inne czynniki, ważne dla Hardrock: odpowiedzialność za środowisko naturalne, wsparcie miejscowej społeczności oraz wywieranie pozytywnego wpływu na kondycję naszej dyscypliny.”

Jak można się przekonać z relacji z tegorocznego Leadville, organizatorzy poszli po rozum do głowy. Liczba uczestników spadła do około 700, poprawiła się obsługa i zaopatrzenie punktów odżywczych, zmniejszyły się korki i ilość śmieci.  Biegacze znów mogli cieszyć się urokiem gór, zamiast wdychać spaliny samochodów i krztusić się pyłem oraz kurzem przez nie wzniecanym.

Powyższa historia jest zaledwie jednym z coraz liczniejszych przykładów na to, jak na fali rosnącej popularności organizatorzy biegów górskich czasami zapominają, że u podstaw potrzeby biegania w górach leży chęć opuszczenia – chociażby na jeden dzień – cywilizacji i miejskiej dżungli, z jej błogosławieństwami i przekleństwami.

Możliwość komentowania została wyłączona.