20.04.2013
Jutro się okażę, czy Justyna poleci dla zabawy, czy może jednak bardziej poważnie. Kurde, a gdyby mieć taką fotkę z Justyną podczas "mocnego" biegu...
To by było coś
Powodzenia dla jutrzejszych Łorlenowców!
Ahoj!
21.04.2013

11°C, słonecznie, momentami wiaterek.
ORLEN 10K
Tasa: 10KM - ATEST
Czas Netto: 38:10
Tempo: 3:49
Miejsce Open: 230
Miejsce w kategorii: 201
Międzyczasy ze strony organizatora:
Pierwsze 5KM: 18:49 Tempo: 3:45
Drugie 5KM: 19:21 Tempo: 3:49
Tempo poszczególnych km z Garmina:
1KM: 3:44
2KM: 3:55 - Tamka
3KM: 3:44
4KM: 3:44
5KM: 3:47
6KM: 3:45
7KM: 3:51 - Pagórek + wiatr
8KM: 3:58 - Pagórek + wiatr
9KM: 3:44
10KM: 3:43
0,08KM: 3:36
Podsumowanie: 38:13
Ogólnie rzecz biorąc, to taktyka na ten bieg była taka, a żeby pokonać podbieg pod Tamka w dobrym zdrowiu i nie robić żadnych głupich rzeczy przed półmetkiem. I to się w sumie udało.
Trasa, chociażby z racji tego podbiegu na drugim kilometrze, nie powinna być szybka, ale jednak uznaję ją za szybszą niż tą z Łodzi. Sam podbieg oczywiście zabrał trochę tych sekund, ale ostatecznie nie aż tyle, ile się spodziewałem. Widać, że straciłem na nim około 10 sekund względem pierwszego, czy trzeciego kilometra. Aha, no i miałem ze sobą Garmina ustawionego na autolapy, dzięki czemu mogę się pochwalić międzyczasami. Chyba nie tylko ja się wstrzymywałem na tym podbiegu. Widziałem kilku mocnych gości, którzy byli jeszcze dość blisko mnie na tym podbiegu, a więc wnioskuję, że czekali na wypłaszczenie

Spodziewałem się palenia w udach, a tu nic takiego się nie pojawiło. Do półmetka (tak to się odmienia?) sam bieg nie miał historii, po prostu trzymanie tempa z narastającą zadyszką i potem spływającym do oczu - czas zakładać na opaskę na łeb. Tempo jest w porządku. Samopoczucie w normie. Pojawiamy się na wybrzeżu i tu już się zaczynają schody. Znaczy się wiatr. Dlaczego nigdy nie wieje w plecy? Jak spojrzeć na międzyczasy, to najwięcej straciłem na 7 i 8 kilometrze. Nie ma w tym nic dziwnego:
Zielona linia.
kby się tak przyjrzeć profilowi w tamtym miejscu, to pojawią się tam delikatne pagórki, które jednak w jakimś tam stopniu spowalniają, a do tego trzeba jeszcze podliczyć wiatr - może i niewielki, ale jednak momentami upierdliwy. Słabemu to każdy szczegół przeszkadza

Dwa ostatnie kilometry, a w tym jeden na pagórku, to próba odrabiania straty. Nie było łatwo się tam zebrać w sobie. Obiegam stadion i w oddali pokazuje się brama z zegarem... No i widzę te bezlitośnie uciekające sekundy. Wyostrzam wzrok, a tam - o ile pamiętam - 37:00 i myślę sobie - DAM RADĘ! Dobiegam, dobiegam, a ten czas coraz bardziej mi ucieka. We łbie tysiące kalkulacji i brak siły na jakieś zerwanie się... Jestem tak blisko... 37:40, 38:00, 38:10, 38:12 i META. Stopuję od razu. Patrzę na zegarek, a tam 38:13. @#$%^! (Stara życiówka wynosiła 38:12) Podpieram się o kolana. Po chwili dochodzę do siebie i podnoszę głowę. I co widzę? Kowalczyk... Rozpromieniona udziela wywiadu :D Krążę wokół niej i się przysłuchuję co mówi. Nic nie słyszę. Speaker bredzi. Pytam się kogoś jaki miała czas, i ktoś odpowiada, że około 40min. Że jak!? Tak słabo? Potem się dowiaduję, że miała jednak 35:58 (a jeszcze potem, że jej również dodano 10sec i w wynikach figuruje z wynikiem 36:08) i wewnątrz rozpiera mnie duma, że dobrze oceniłem jej możliwości ;D Boże, jaka ona niziutka. Pośród innych biegaczek w TV wydawała się być ogromna, a tu mi sięga może raptem do nosa. Justyna po udzieleniu wywiadu szybko ucieka, bo ludzie zaczynają wokół niej krążyć i prosić o zdjęcia

Ale trzeba przyznać, że masę, to ona jednak ma. Na kilku zdjęciach widziałem jej ułożenie rąk podczas biegu. Wyglądało to tak, jakby machała rękoma na boki, zamiast wzdłuż - słodki widok. Tyle siły, a kompletny brak pomysłu jak z tego skorzystać :D
Potem, niczym Pan, siedzę sobie na leżaczku i patrzę na przekraczających metę. Trochę pogadanki i wio się przebrać. Jak już pisałem wcześniej, posiedziałem sobie w tym miasteczku z dobre 3 godziny w oczekiwaniu na kolegów. Zdążyłem sobie przy tym nawet spalić twarz. Szczypie jak cholera.
W oczekiwaniu na sms'a od organizatorów co chwilę zerkam na telefon. Nic, głucho. Na tego sms'a przyszło mi czekać z dobrą godzinę. Gife był szybszy :P Napisał, że wyszło równe 38. Z jednej strony pojawia się radość, bo to jest przecież 12 sekund lepiej, a z drugiej to jest jednak 1 sekunda do 37:XX. Hehe. Pech? Mój pech jest niczym w porównaniu z wyczynem kolegi. Otóż, kolega chciał złamać 3h w maratonie... No i nabiegał 3:00:01, doprowadzając się przy tym do totalnego wyniszczenia. Wow... Trzeba mieć zadzior.
W oficjalnych wynikach widnieje wynik 38:10, a więc i taki sobie wpiszę jako nowy rekord życiowy na 10km. Pobiłem życiówkę o całe 2 sekundy, i aż mi się nie chce tego zmieniać. W sobotę ostatni start i wracam w trening. Mam dość mieszczenia się z życiówkami na żyletkę - za dużo stresów :D
Ahoj!