Sobota 05.01.2013r.
Niniejszym inauguruję
nowy rok biegania, 2013
Plany na dziś..
Jeszcze w tygodniu miałem spore wątpliwości, ale wczoraj wieczorem "klamka zapadła": wezmę udział w
III biegu cyklu GP Poznania Z Biegiem Natury, rozgrywanym na naszym treningowym terenie, czyli wokół Jeziora Rusałka

Tak, tak - "marketingowa" praca moich kolegów, Piecha i Matthiasa, zbiera żniwo
Prognozy pogodowe już w tygodniu nie były obiecujące, dlatego gdy wstaję, przeżywam SZOK

- dzień budzi się w promieniach słońca pięknym błękitem

. Cuda jakieś, normalnie! Jeszcze bardziej sie przekonuję, gdy spoglądam na strony serwisów meteo - zdjęcia satelitarne z Sat24 pokazują całą Polskę w gęstych chmurach...za wyjątkiem wąskiego klina od Szczecina do Poznania

...Niebiosa dają znak - mam pobiec w GP
Taką pogodę trudno zamówić sobie na początek stycznia: +6stp., błękit nieba, słońce, niewielki wiaterek, zero śniegu...Takiej pogody na początku stycznia nie ma! A jednak...

Nie ma na co czekać, szybkie skromne śniadanie, potem poranne zabiegi, ciuchy i do auta.
Jadę, spodziewając się na miejscu zastać Macieja i być może Piecha, choć Piechu swój udział uzależnił od odnawiającej się kontuzji. Mam choć nadzieję, że się wreszcie poznamy. Będzie na pewno też kilka osób z naszych zajęć BBL i ZBN. W drodze myślę, gdzie tu parkować - jest przed 10-tą, start o 11-tej, udział weźmie ponad 500 osób, może być więc już ciasno i na leśnym parkingu i przed stadionem. Wybieram wariant pośredni, bo jest tam jeszcze luźno - przed Szkołą Da Vinci. W samą porę, bo kolejne auta napływają..Obieram kierunek: Rusałka, Biuro Zawodów. Już z daleka słychać muzykę - na miejscu panuje piknikowa, prawie wiosenna atmosfera

. Biuro ulokowano w knajpce, którą znają wszyscy letni "rusałkowi" plażowicze:
Pierwsza znajoma napotkana osoba, to Monika

, prowadząca nasze niedzielne spotkania. Zamieniam kilka słów i idę do biura. Przed nim spotykam od razu Macieja, ale najpierw chcę załatwić formalności, bo decyzję podjąłem spontanicznie, nie było czasu już płacić przez neta. Zostaje odesłany do list na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy nie mam już przydzielonego numeru startowego (bo na stronie ZBN logowałem się już dawno), ale nie znajduję siebie. Wracam, by zapłacić i odebrać pakiet startowy: chipa i numer:
906. Wewnątrz gwarnie, sporo tu osób z różnych grup biegowych, jest i Drużyna Szpiku, są Night Runnersi, dużo biegowych przyjaźni i znajomości, czuć "przedbiegową wibrację" nastroju w powietrzu

,
jakby ktoś już "rozpylił" wokół endorfiny 
.
Z Maciejem wychodzę na zewnątrz, mocuję chipa i ściągam bluzę, bo na pewno będzie mi zbędna w biegu - zostaję w koszulce termo i cienkiej wiatrówce Kalenji. Zastanawiałem się, co zrobię z "nadbagażem", ale na szczęście organizatorzy zadbali o stanowisko depozytowe - no, teraz ostatni "look" w stronę miejsca, gdzie mamy się pojawić zdyszani juz niedługo:
i mogę z Maciejem potruchtać ok. 1km na miejsce startu. Maciek opowiada mi swoje ostatnie "przygody" z wieczornego biegania i spięcia z żulkiem przed Biedronką. Zaczynamy od truchtu, pod koniec mamy tempo niewiele ponad 5:00

- Maciej po prostu kipi energią

. Na starcie uwieczniam Macieja, Monikę i naszą koleżanka z niedzielnych spotkań...
Kwadrans przed startem Monika się rozkręca - robi rozgrzewkę..
Maciek rzuca hasło, by od razu zając miejsce z przodu, bo potem będzie ciasno - no to przeciskamy się delikatnie "na przody", w okolicę linii startowej. Start się chwilę przeciąga, sporo osób jeszcze nadbiega z przeciwka. Tuż po 11-tej wreszcie sygnał - START!...
Pomysł bycia w czołówce był i dobry i zły

Dobry - bo już po chwili mijałem linie startu, zły - bo "przody" rzuciły się naprzód w tempie zabójczym

, a mnie się to tempo udzieliło. Efekt - po 200-300m. miałem poniżej 4:30 na zegarku

Myślę sobie:
"Ulala...spokojniej, Panie Pawle, ma Pan przebiec cały ten dystans, a nie tylko do karetki" 
. Zawalniam więc, ale że czuję się OK, trzymam tempo w okolicy 5:30..."Zabawa się zacznie na podbiegu - myślę - zwłaszcza na tym krótszym, ale bardziej stromym"...Zwalniam więc jeszcze troszkę, gdy teren zaczyna się delikatnie wznosić i nie przyspieszam za bardzo na zbiegu...Czuję zmęczenie..Odzywa się
mój "przyjaciel", Głos:...nie dasz rady, podbieg Cię zabije

.."Gadaj zdrów - myślę - srata tata! - biegam ten podbieg i żyję

"...Prowadzę taką wewnętrzna rozmowę, którą znam już doskonale..

Myslę o Macieju, który gdzieś tam walczy w szpicy..
Na podbiegu zwalniam, tętno rośnie, czuje znów zmęczenie..a to niecała połowa

...Za podbiegiem mijam pierwszych, którzy przeszli do marszu..."O nieeee, ja się nie zatrzymuję!! Przebiegnę całość, choćbym miał przetruchtać tylko"..Tempo mi spada, mam ~5:45. Jest, póki co, nieźle, jeśli je utrzymam, złamię 30'

. Ale to nie takie proste, jeszcze spory kawałek...Znam każdy zakręt, to pomaga..i przeszkadza. Głos sobie gada, ma pole do popisu, bo dopada mnie mały kryzys...Widzę kolejnych maszerujących, chęć by stanąć jest jeszcze bardziej kusząca.."Tylko kilka oddechów, daj sobie luz, chłopie" - szepcze Głos.."Idź do diabła, ja tu biegnę, nie spaceruję! - myślę"...Na 3-cim kilometrze ciepło mi w dłonie - zdejmuję więc rękawiczki, wkładam do bluzy, a tu..siuuup - obie lądują na ziemi...No tak, zamiast do kieszeni próbowałem je wcisnąć za numerek..

. Cofam się kilka kroków po nie..Za chwilę zakręt, mostek..W "baku" czuć zużycie paliwa, nie wiem, ile mi zostało sił, więc postanawiam nie szarżować...Endo komunikuje mi zakończony 4-ty kilometr. Jest dobrze - żyję, biegnę, "erka" nie jest jeszcze potrzebna

.
Głos zaczyna panikować, bo do mety zostało kilkaset metrów, a ja nie mam zamiaru stawać

...Tempo niestety spada poniżej 6:00, mam jednak nadzieję, że zapas z pierwszych kilometrów pozwoli mi zejść poniżej 30 minut...Wreszcie asfalt, a to znak, że meta tuż, tuż..Jeszcze 50..30..20..10 metrów...KONIEC..Rzut oka na zegar..Mignęło mi 28:xx...YES!..Pięknie..udało się!...

Tuż za metą spory tłumek, więc się przeciskam, by troszkę potruchtać, ale wcześniej przybijam "piątkę" Maciejowi, który stoi za taśmą...
Oddech się uspokaja, czas zdjąć numer i oddać chipa - szukamy z Maćkiem sposobu, by nie stać w ogromniastym ogonku

Przy okazji gratuluję koledze - 21:xx robi na mnie porażające wrażenie - brawo Maciek!!!! Udaje nam się szybko zdać "gadżety", bo - jak się okazuje - z drugiej strony stanowiska z reklamą Garmina też obsługują dziewczyny. No i wreszcie jest -
ciepła herbatka i DROŻDŻÓWKA (kurcze, Piechu, miała być Twoja, ale nie wiem, czy bym oddał ją bez walki

). Smakuje wybornie - jak sukces dzisiejszego dnia

.
Gratulacje przyjmujemy od Moniki i wymieniamy się z naszymi biegowymi przyjaciółmi, z Anitą (dziś, wiadomo, bez Czesia) na czele...
Jak się okazało, stojąca w tle pomoc medyczna, nie była mi potrzebna
Podsumowanie..
Trasa - zawody: III bieg z cyklu GP Poznania Z Biegiem Natury - 5km
Temperatura: ~6-8stp. na plusie, słonecznie, po prostu - zaj***cie!
Start: 11:02
Czas:
28:57/29:05 (Garmin/endo) -
nowy rekord na "piątkę"
Dystans: 5,01/5,06km (G/e)
Tempo śr.: 5:47/5:45 (G/e)..jaka zgodność!
Max tempo: 4:23/4:25 (G/e)..j.w.!
Śr. HR: 172bpm
Max HR: 181bpm
Śr. kad.: 85spm
Max kad.: 89spm
Wrażenia..
Jeśli podejmuje się decyzję spontanicznie, w ostatnim okresie nie biegało się zbyt wiele, a zrealizowało się założony cel w sposób zdecydowany - można napisać tylko: BYŁO SUPER!...okupione jak zawsze wysiłkiem, ale było warto

. Tak, jak napisał onegdaj Maciek na swoim blogu: sam start w zawodach jest już sukcesem

, a gdy złamie się założoną barierę - sukces smakuje podwójnie

.
Warunki pogodowe do biegu były świetne - temperatura na dużym plusie, słońce, błękit nad głową..Ostatnie dni w Poznaniu mogły wpędzić w depresję - były bardzo deszczowe, dzisiejsza aura była dla nas nagrodą za cierpliwość. Jeśli chodzi o nawierzchnię - miałem nieco obaw, wydawało mi się, że będzie grząsko i zdradliwie..I miejscami było, w jednym z nich próbowałem biec po trawie, ale tam też stało błoto, a dodatkowo było nierówno, więc wróciłem na ścieżkę. Nie było jednak najgorzej.
Zawody zaliczone. Ogólnie..dla mnie..nie była to "bułeczka z masełkiem"..
nigdy nie jest, ale poradziłem sobie. To się dla mnie liczy.
No i możliwość celebry z biegowymi przyjaciółmi - bezcenna i jak różna od samotnego przemierzania kilometrów wieczorami, lasem, jedynie przy świetle czołówki..Szkoda, że wszyscy się nie zjawili (Piechu), ale mam nadzieję, że będzie jeszcze niejedna okazja niedługo, by wreszcie uścisnąć sobie prawicę

.
A jutro?...Jutro znów nad Rusałkę

, potruchtać i pogadać o dzisiejszym biegu

.
PS. Jak miło jest poprawiać sobie cele w stopce, w dodatku całkiem świeże

..Teraz już chcę biegać 5km w 25'
