plusch - M 3:30

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
plusch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 367
Rejestracja: 17 paź 2011, 18:43
Życiówka na 10k: 00:51:47
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Dzisiaj taka pobiegowa refleksja, w szczególności, w odniesieniu do mojego obuwia oraz skarpet, w których biegłem.

Biegłem w butach Adidas Feather 2 i był to w nich pierwszy bieg w zawodach.
Jako, że buty mają dość specyficzną podeszwę nie wiedziałem czego się spodziewać na zawodach. Wcześniej biegałem w nich głównie interwały.
But, jak dla mnie jest raczej twardy. Biegam w 90% z pięty i trudno mi powiedzieć czy but poniekąd wymusza chociażby spadek na pełną stopę, ale takie miałem wrażenie. Bądź co bądź, raczej pozytywnie go oceniłem od strony upadku na podłoże.
Jedyny minus to odczucie w odniesieniu do podeszwy. Na ok 12 km-etrze czułem dokładnie, w którym miejscu na podeszwie jest pianka, a w którym pianki nie ma. Więc jeśli chodzi o budowę podeszwy, to nie pobiegłbym w tych butach więcej niż połówkę. Wygląda na to, że trzeba szybko biegać, aby zdecydować się przebiec w nich maraton.

Odnośnie skarpet, miałem wysokie kompresyjne Kalenji i ... dzisiaj dokładnie czuję, że mam łydki. Szczerze mówiąc, nie wiem czy to od skarpet czy od butów. Jednakże nie jest to pierwszy raz, gdy na drugi dzień po biegu w skarpetach dokładnie czuję mięśnie łydek. Z jednej strony bardzo dobrze mi się w nich biegnie, ale na drugi dzień jest o wiele gorzej.
Zastanawiam czy na maraton je ubiorę.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
plusch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 367
Rejestracja: 17 paź 2011, 18:43
Życiówka na 10k: 00:51:47
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

W poniedziałek wizyta na basenie i w saunie. Jakaś niezła lipa była, ponieważ wszystkie sauny niesamowicie zimne. Jedyna, w której mozna się było wygrzać to parowa. Miałem nadzieję, że łydki dojdą do siebie :)

Dzisiaj chciałem się lekko rozbiegać - około 7-8km. Niestety dystans skróciłem do 4 i szybko wracałem do domu. ból łydek nieźle dawał znać.
Są dwie możliwości: albo są przeciążone, albo to zakwasy (a w sumie to chyba jedno ma wiele wspólnego z drugim).

Obiecałem sobie, że po połówce zrobię sobie prezent. Dzisiaj oglądałem Adasie:
- Response Cuchion 21 - całkiem dobrze noga się w nich czuła, wydawały mi się lekko za twarde (pomimo tego, że mają dużo pianki).
- Supernova Glide 4 - jeszcze lepsze odczucia niż w Cushion, miękkie. Moje wątpliwości sprowadzały się do rozmiaru, by wydawało mi się, że nie mogę trafić w odpowiedni. Jedne wydawały mi się za duże, mniejsze delikatnie za małe. Jutro pojadę jeszcze raz przymierzyć.

Najgorsze, że łydki niepokoją mnie przed Wiedniem, a zbliża się okres, gdzie jest trochę wolnego i można by biegać ...
Awatar użytkownika
plusch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 367
Rejestracja: 17 paź 2011, 18:43
Życiówka na 10k: 00:51:47
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Wiedeń zdobyty, ale nie wiem czy jest się czym chwalić.
Sponiewierało mnie totalnie na trasie, czas 04:02:31, jeszcze tak źle na trasie maratonu się nie czułem.
Nawet nie wiem czy pisać relację...
Awatar użytkownika
plusch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 367
Rejestracja: 17 paź 2011, 18:43
Życiówka na 10k: 00:51:47
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

14-04-2013

Zawody:30 Vienna City Marathon
Rozgrzewka: 15 min na rowerze, śr. prędkość: 28[km/h]
Dystans: 42,195, śr. tempo: 05:41, śr. tętno: 169, czas: 04:02:31
Temperatura: +20 st. C (odczuwalna)

Podsumowanie:

Spróbuję po krótce opisać moją wyprawę do Wiednia, która niestety nie dała mi wiele satysfakcji, ale pewnie dała wiele do myślenia.
We Wiedniu zawitałem w sobotę po południu. Zaraz po przyjeździe spieszyłem się na Expo, żeby odebrać pakiet startowy, a z tyłu głowy gonił mnie pośpiech, aby zdążyć jeszcze do Ratusza na Pasta Party (zależało mi, bo chciałem zobaczyć również Ratusz :)).
Pakiet odebrałem, na Expo rzuciłem tylko okiem, ceny butów porównywalne jak w Polsce, a niektóre modele wydawały mi się nawet droższe. W pakiecie tylko numer startowy i jakaś gazetka, następnie po odbiór koszulki (dodatkowo płatnej) i chipa (3+7€).
Po odebraniu powyższego poprosiłem żonę, żeby zrobiła mi zdjęcie z logo maratonu. Wyjąłem numer startowy i idę do zdjęcia, a tu ktoś podchodzi do mnie i mówi, że … chyba wypadł mi chip z torby. Nie ukrywam – przeszedł mnie dreszcz, gdybym chipa nie odnalazł w hotelu to by dopiero było.
Z Expo, tak, jak planowałem, pojechałem do Ratusza na Pasta Party. Nie wiedziałem, z której strony wejść do Ratusza i … wpakowaliśmy się na jakiś winny festiwal, gdzie był niezły tłum. Zanim przebiliśmy się do Ratusza minęło dobre 30 minut. Po dotarciu na Pasta, nie żałowałem, raz, że byłem głodny, a dwa Ratusz robi bardzo dobre wrażenie.

Po Pasta postanowiliśmy z żoną, że w sumie jest ładna pogoda, to pójdziemy pieszo do hotelu. I to … był mój pierwszy maratoński błąd. Szliśmy i szliśmy, czułem, że nogi mam już głęboko w ... Po dotarciu do hotelu byłem niesamowicie zmęczony.
Później skromna kolacja, przygotowanie ubrania do biegu i do spania.

Rano pobudka po 06:00 (start o 9:00), lekkie śniadanie, ubranie się jak na zimę i wyjście do metra. Szybko podjazd na start i powolne przygotowanie się do biegu. Na starcie spotykam kilkoro Polaków. Tuż przed startem wskakuję do mojej strefy, w której wydawało mi się, ze widzę osoby z innych stref. Przed startem z niepokojem patrzę w niebo, pomimo tego, że mam na sobie koszulkę i spodenki jest mi bardzo ciepło. To był zły znak, gdyż wiedziałem, że w czasie biegu będzie gorąco.

9:00 godzina i start, elita ruszyła, a my stoimy jeszcze około 6 minut. Tuż przed samym biegiem spotykam innego biegacza spod Wrocławia, z którym będę biegł do 30 km :). Tuż przed 30-tką będzie mnie motywował do biegu :).
Po starcie próba tempa, biegnę około 05:30 i tętno jest w normie. Od około 8 km tętno podskoczyło do 160 i niestety już nie spadnie, to już był sygnał, że będzie niedobrze. Tłumaczyłem to sobie temperaturą oraz po biegu widać również, że od 7 km trasa delikatnie się wznosi, choć w ogóle tego nie widać. Na 11 km tętno jeszcze wyższe (165), ale wydolnościowo jest jeszcze w miarę ok. Natomiast schody zaczęły się od 18 km, gdzie tętno skoczyło mi do wartości 170 i planowo takie tętno powinienem mieć co najmniej na 28 km. Niestety temperatura robiła swoje. Na trasie dużo piłem, wydawało mi się, że nawet za dużo, część wody wylewałem również na siebie, aby się schłodzić. Przed 21 km ciekawa sytuacja, bo ludzie zaczynają szybciej biec. Spowodowane jest to tym, że półmaratończycy zaczynają finiszować, a i sztafeciarze wymieniają się pałkami. Symptomatycznie biegnie się szybciej, tym bardziej, że jest lekko z górki. Zadowolenie na twarzy, że połówka już za mną i lekka niepewność, że najgorsze kilometry przede mną.
Do 28 km jakoś idzie, natomiast po 28 robi się coraz ciężej, czuję, że oddechowo jest gorzej. Dodatkowo czuję, że na prawej nodze robi się odcisk, za chwilę to samo stanie się na lewej nodze. Do 30 km jeszcze daję radę – biegnę, próbuję się motywować swoimi starymi metodami: „jeszcze kawałek i później przejdziesz do marszu”, ale o dziwo – to nie działa.
Przed 33 km, zaczynam maszerować przez chwilkę, wyprzedzają mnie inni biegacze, to również jest demotywujące. Mówię do siebie: „dasz radę”, ale tak niesamowicie ciężko zebrać mi się do szybszego biegu. Przy każdym przyspieszeniu organizm odpuszcza, nie daję rady. Co kilometr sytuacja się powtarza, trochę biegu, trochę marszu. Od 38-go biegłem trochę „płynniej”, aż do 40-ki, lecz później niestety znowu musiałem chwilkę pomaszerować.
Mówię do siebie: „jeszcze tylko dwa kilometry, teraz trzeba już biegnąć”. Dobiegam do 41-go i … znowu muszę chwilę pomaszerować, po czym już do mety udaje mi się dobiec. Ostatnie kilometry to również duża ilość kibiców i doping, ale tak się czułem, jakbym na to już w ogóle nie zwracał uwagi.

Na mecie jestem zadowolony, ale jest duży niesmak, ze względu na bieg. Na szyję dostaję ładny medal (żona powiedziała, że jest kobiecy).

Reasumując, to błędy jakie popełniłem to:
- brak odpowiedniego przygotowania – brak długich wybiegań, powyżej 25 km,
- niedostosowanie tempa do temperatury i tym samym szybki wzrost tętna
- złe skarpety, które spowodowały odciski
- długi marsz i zwiedzanie na dzień przed maratonem (zmęczone nogi)
- złudna trasa, wydawało się, że nie ma podbiegów, a jednak były, ale niewidoczne.

Pomimo popełnionych błędów nie żałuję, że pojechałem do Wiednia. Zdobyłem nowe doświadczenia, miasto mi się bardzo spodobało i byłbym skłonny wrócić na maraton.


P.S. Też miałem nadzieję na czerwony dywan :)
Awatar użytkownika
plusch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 367
Rejestracja: 17 paź 2011, 18:43
Życiówka na 10k: 00:51:47
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Dzisiaj krótko :)
W połowie tygodnia postanowiłem, że pobiegnę Cracovia Maraton.
O dziwo dzisiaj lepiej się biegło niż we Wiedniu, ale bądź, co bądź w nogach było czuć tamten dystans.
Czas lepszy niż wiedeński: 03:58:12
Awatar użytkownika
plusch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 367
Rejestracja: 17 paź 2011, 18:43
Życiówka na 10k: 00:51:47
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

28-04-2013

Trening:12 Cracovia Maraton
Dystans: 42,195 km, śr. tempo: 05:36, śr. tętno: 168, czas: 03:58:12
Temperatura: 12 (lub 15), wietrznie (czasem dość mocno)

Podsumowanie:
Dobra, niech będzie, skrobnę parę słów o moim wybieganiu w niedzielę.


Tak, jak napisałem wczoraj, finalną decyzję o pobiegnięciu Cracovii podjąłem w środę. Nie ukrywam, że do końca się wahałem, że za krótko od Wiednia, że mogę być zmęczony i niezregenerowany, ale czułem duży niedosyt po Wiedniu i miałem jakąś wewnętrzną potrzebę poprawienia Wiednia. Trasę znałem, mniej było obaw i niewiadomych.

Na linii startu starałem się zmotywować, że dwa tygodnie temu miałem taki intensywniejszy trening, a dzisiaj po prostu pobiegnę w zawodach, bez presji na wynik. Nastawiłem się na złamanie 4h, o lepszym wyniku nie było mowy. Ustawiłem się pomiędzy balonikami 04:00 i 04:15, aby dać sobie zweryfikować początkowe tempo, żeby się nie przypalić i nie pobiec na początku za szybko. Wolałem biec wolno, ale biec, zakładałem, że przyspieszę po połówce, albo później, zobaczę czy będą siły. Chciałem trochę pomścić Wiedeń.
Pierwsze kilometry niesamowicie ciasno, myślałem, że jak skręcimy przy Cracovii (ok. 0,8 km biegu), to zrobi się luźniej, niestety nic takiego się nie stało. To samo było przy Juvenii i dalej przed skrętem w Piastowską. Tak samo było na al. 3 Maja, no może troszkę luźniej. Na końcu 3 Maja był punkt z wodą, ale jak się wszyscy rzucili, to jak byłem już za punktem i sobie tylko pomyślałem: „no ładnie, jeszcze nie pij, to dopiero padniesz”. Z drugiej strony pojawiła się myśl: „to dopiero 5-ty km, dasz radę, na pozostałych będziesz pił”. I tak też było. Po wbiegnięciu na ul. Piłsudskiego zrobiło się niesamowicie duszno. Dopiero podczas tego biegu pomyślałem sobie co to znaczy, że miasto się nie wentyluje. Była diametralna różnica w stosunku do otwartej przestrzeni na Błoniach. Pomimo duchoty tempo w miarę się utrzymywało zgodnie z ustaleniami (ok. 05:40), choć kręte uliczki wokół Rynku utrudniały je utrzymać. Na Rynku trochę spontanicznych turysto-kibiców, dla których byliśmy niezłą atrakcją. Dalej w kierunku Barbakanu, Brama Floriańska, znowu Rynek, Wawel i wybiegniecie na aleje Trzech Wieszczów. Na około 12 km biegniemy z tłumem biegaczy, a tu na samym środku drogi idzie sobie jakaś babcina z walizeczkę pod prąd. Wszyscy krzyczą, żeby zeszła, o stłuczkę z nią, nie było trudno.
Do 20 km bieg całkiem spokojny i raczej łatwy. Na połówce czas 01:59:17 i dalej kolejne kilometry delikatnie pod górkę, lekkie zwolnienie tempa i szybkie odwiedzenie TojTojka. Jak wbiegaliśmy do Nowej Huty to ucieszyłem się, że za chwilkę będę wracał i mijał resztę biegaczy, którzy będą mieli więcej do przebiegnięcia, aniżeli ja. W Hucie w miarę szybko udało się obiec i ani się obejrzałem i był już 30-ty kilometr, a ja dalej mam siły i … nawet niezłą moc w nogach, choć w prawej czułem lekki przykurcz pod kolanem. Na 30-tym kilometrze dogoniły mnie baloniki na 04:00 (przegoniłem ich na 10-tym, bo blokowali mi drogę :)) i jeden z Pacemakerów zaczął ostrzegać grupę, aby uważali przed zbliżającymi się Bulwarami oraz podbiegiem przy Plazie, bo po pierwsze może wiać, po drugie jest podbieg, po trzecie będą to kluczowe kilometry (32-gi i 33-ci). Wysłuchałem go i … przyspieszyłem. Później nie widziałem już za sobą baloników. Najlepsze było to, że wiało dość mocno, a ja drę do przodu, mijam mnóstwo osób i myślę sobie, że muszę biegnąć tak, jakbym miał nogi ze stali (.. że niby takie mocne). Ani przez chwilę nie pomyślałem o zatrzymaniu się, była walka, ale szło w miarę sprawnie. Na 38-ym myślę sobie: „kurcze, przecież ludzie biegają więcej, a gdybyś dzisiaj miał pobiec 50 km, to miałbyś jeszcze 12, a tak tylko 4 do mety”. Wiatr na mnie nie podziałał, nie złamał mnie. Patrzę na zegarek i myślę, że jak utrzymam tempo to spokojnie pęknie 4:00, lecz wiedziałem, że mam rozjazd w stosunku do trasy ok. 500m, ale i tak byłem w granicach czwórki. Kolejne kilometry utrzymuję tempo, widać już Błonia, już niedaleko, ostatni punkt z wodą i jazda. Cały czas kotłują mi się myśli, że muszę być poniżej czwórki, że tak się starałem i jak jej nie złamię, to będzie taka szkoda. Cały czas staram się utrzymać tempo, ale i nie przyspieszać za bardzo, żeby nie się nie przypalić. Ostatnie metry, widzę już metę, patrzę na zegarek, kurcze, jest zapas, dam radę, ostatni skręt i jest, udało się. No pięknie. Lekko zamulony odbieram medal, a dziewczyna, która mi go zakładała, zapytała się tylko czy wszystko ze mną w porządku :).

Co ciekawe wykręciłem negative split’a. Nogi czułem po Wiedniu, ale miałem wrażenie, jakby się tam roztrenowały. Tak sobie tłumaczę, że wyszło na to, jak ważne są długie wybiegania :)

Poniżej czasy piątek:
5 km - 00:28:10
10 km - 00:28:08
15 km - 00:27:52
20 km - 00:27:50
25 km - 00:28:25
30 km - 00:27:57
35 km - 00:27:51 (!!)
40 km - 00:28:16
42,195 - 00:13:25

Pierwsza połówka: 01:59:17, druga: 01:58:55

P.S. Jeszcze nasuwa mi się kilka myśli odnośnie samego maratonu.
Jeśli chodzi o oznaczenie kolejnych kilometrów, to praktycznie ich nie było, z tego co zauważyłem to były wymalowane kredą, a w nocy … padał deszcz. Mimo to przez to, że nie było oznaczeń biegło mi się lepiej, ponieważ nie skupiałem się na każdym kilometrze :)

Odnoszę również wrażenie, że CM jest maratonem, w którym jest więcej osób zapisanych, aniżeli biegnących. Podziwiam wszystkich obcokrajowców, którzy byli wstanie się zapisać, bo strona internetowa biegu jest, jak dla mnie fatalna. Na stronie jest wszystko – mydło-powidło, co gorsza klikając na inne języki, to przetłumaczone są linki dotyczące maratonu, a cała reszta jest … w języku polskim. Fatalnie!! Według mnie strona maratonu powinna być całkowicie niezależną stroną odnoszącą się tylko do biegu. Będzie łatwiej i czytelniej.
Odnoszę wrażenie, że miasto chce na siłę korzystać z maratonu, aby się promować i … bardzo dobrze, ale obecna forma do mnie nie przemawia, a tym bardziej do biegacza zagranicznego. Co, jak co, ale obcokrajowiec powinien mieć wszystko podane na tacy.
Nie przemawia do mnie również skrót promocji miasta KRK, który widnieje na medalu, i … który w ogóle jest niejako hasłem/logo/lub kto wie czym promującym Kraków.
Chciałbym, aby w Krakowie był bieg z prawdziwego zdarzenia, który już praktycznie jest, ale brakuje mu jakieś konkretnej, spójnej promocji i wizji, a być może i to jest powód, że CM nie może zdobyć dużych sponsorów.

P.S.2. To tyle moich wypocin, podziw dla wytrwałych, którzy doczytali :)
ODPOWIEDZ