mihumor- Pół wieku poezji

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Półmaraton Królewski - 1.22.04 - średnie tempo 3.53

Wbrew pozorom bardzo zależało mi na tym starcie, no niby główny cel to maraton ale nie do końca. Dlatego zaryzykowałem samodzielną przebudowę planu, wzmocnienie go (utrudnienie, podkręcenie) oraz start 3 tygodnie przed maratonem co jakimś tam ryzykownym krokiem jest. Do tego wyzwanie było też trudne psychologicznie bo mój PB w połówce był moim najbardziej wartościowym wynikiem a co za tym idzie najtrudniejszym do poprawienia. Tak sobie myślałem przed startem, że jak nie zrobię choćby minimalnej życiówki to psychicznie będę wtedy w ciężkiej sytuacji w Walecncji. Trochę postawiłem się w takiej pozycji, jak wódz wojsk arabskich, który po desancie swojej armii w Hiszpanii rozkazał spalić cała flotę. W treningach nie biegałem nic lepiej i szybciej niż wiosną więc nie bardzo miałem twarde dowody na swoją wyższość, fajnie treningi wchodziły ale i wiosną było podobnie. Liczyłem na to, że spora praca wykonana jesienią pozwoli mi odpalić, czekałem na ten moment od lipca cierpliwie i warto było czekać......

Rano było cholernie zimno, niby miało być słonecznie i 10-12 stopni ale za oknem mgła i ziąb. W Kraku o 10tej +2 stopnie, dokładam więc rękawki, buffa na głowę, rękawiczki, bluze ze szmateksu do wyrzucenia przed startem i szykowny worek firmowy z Firenze Marathon. Dwa kółka po rynku i plantach i do strefy. Fajnie się startuje z pierwszej strefy, wkoło sporo znajomych twarzy i zero stresu z przepychanką na pierwszym kilometrze, tempo od razu też takie, że żadni bohaterowie nie plączą się pod nogami :hahaha:
Starter odpala i ruszamy w ulicę Grodzką gdzie jest iluzorycznie z górki - niby wolno idę ale 3,46 wychodzi ten kilometr - niemniej naprawdę się pilnuję i od razu na drugim już płaskich biegnę planowo po ok 3,58. Trzymam to tempo przez pierwszą piątkę i biegnę z Arqiem (razem dotrzemy do mety) i kilkoma osobami tworząc taką niewielką grupkę. Pierwsza 5tka 19,36, druga weszła bardzo równo i spokojnie i na dyszce jesteśmy z grupką w 39,16 - biegnie się znakomicie, jakieś tam żarciki padają, po drodze łapiemy sporo dopingu i naprawdę jestem zdziwiony, że na 10km jestem zupełnie niezmęczony - czuje się jakby to był maraton a nie połówka. Na mózg mi jednak nie pada bo plan miałem od początku taki by biec jak najdłużej spokojnie, by się nie zważyć i nie przeszarżować - bieg na zmęczeniu, bieg z wątroby na 3 tygodnie przed maratonem byłby pomysłem głupim - dlatego od początku r4ealizowałem strategię "Siła Spokoju". Cały czas kontrolowałem zegar i mierzyłem w 1,23. Pierwsze kłopoty na 13 tym - krótki, sztywny podbieg na kładkę Bernatka podbił na chwilę intensywność i wybił z luzackiego rytmu. Później zbieg i z naszej grupki nic nie zostało, tylko ja z Arkiem i jeden koleś, ale przemy dalej i jest już deczko trudniej, kolejny krótki stromy podbieg pod Wawel i iluzoryczny podbieg Grodzką na Rynek - tempo nam siada ale ja czuje moc i podciągam mocniej tak, że na linii 15km jesteśmy równo w 59 minut - jest super bo najgorsze za nami, noga podaje i międzyczas lepszy od planowanego. Teraz już wiem, ze wystarczy trzymać te 3,58 i będzie pięknie. Ale my biegniemy nieco szybciej choć dalej spokojnie, trzymamy rytm i rzucam by odpalić race na 19tym dopiero, zaczynamy wyprzedzać - podbieg z bulwarów i jesteśmy na 19tym. No i czas deczko podkręcić, wyraźnie schodzimy w okolice 3,45 - jest delikatnie pod wiatr i napieramy, wyraźnie robi się ciężej i takie tempo określam jako "najwyższe możliwe w tej odległości od mety". Jednak do mety zbliżamy się, wyprzedzamy i przyspieszamy. Po 20 tym widzę na budziku już niżej 3,40, dochodzimy grupkę 3 biegaczy i szarpię już pełnym piecem - mijamy ich i długim sprintem idę do mety, wygląda na to, ze nawet 1,22 uda się rozmienić ale niestety na 100m przed metą jest idiotyczna nawrotka o 180 stopni na słupku, trzeba się tu prawie zatrzymać, odwrócić i rozpędzić znowu. za chwile zakręt i ostatnia prosta, patrzę na Garmina a czas zapieprza jak głupi i już wiem, ze nie zrobię tego, zwalniam delikatnie przed metą i mam to za sobą - pięknie było :hej: Areq na mecie zaraz za mną czyli odwrotnie niż na Marzannie :hahaha: Super ten bieg nam poszedł, jestem cholernie zadowolony też ze sposobu, to był dobry, dobrze rozegrany bieg i dzięki temu łatwy w rozumieniu nie występowania trudnych momentów - zawsze tak chcę biegać zawody :hahaha:
Na mecie radość, stoimy i patrzymy jak dobiegają kolejni znajomi a jest ich trochę, pojawiają sie Sosik z Panuccim - są gratki, uśmiechy, Pulchniak wpada, później się cofam do mety i czekam na żonę, Lidka dobiega w 1.36.40 - 28 sek niżej życiówki ale dla mnie to super wynik z tego dziurawego treningu i zmagan z kontuzjami, ataku na życiowkę nawet nie było w planie - miała nabiegać niżej 1,39 by z tego był kalkulator do 3,25 w maratonie - jest nawet lepszy więc wszystko też tu idzie z planem. Szkoda tylko, ze 4 m-ce w kategorii jej wpadło ale nie można zawsze stawać na podium :hahaha:
Ziąb na tej mecie był taki, że spiczniałem dokumentnie - mam nadzieję, że się nie przeziębiłem.
Późno już, muszę to poskładać do kupy, przemyśleć i jakieś wnioski wyciągnąć z tego występu i przede wszystkim z treningu no bo jest już pewien materiał dowodowy :spoczko: Ale to osobno napisze bo teraz we mnie za dużo emocji

Jeszcze fotki czyli ja i Lidka na trasie
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Kilka wniosków po starcie - o treningu i formie

Bieg

Co można napisać po biegu, który poszedł lepiej niż sobie człowiek zamarzył, i to nie idzie wyłącznie o wynik ale i o sam przebieg? To był mój start docelowy, jeden z dwóch, niby ważniejszy jest maraton ale i ten half traktowałem cholernie poważnie i do niego zdrowo tyrałem, podjąłem ryzyko przebudowy planu i wrzucenia na plecy więcej niż panowie Hansonowie zamarzyli. Bieg poszedł według planu taktycznego jak po sznurku, nie było żadnego kryzysu, momentu zwątpienia czy choćby ciężkiej chwili, na 15tym już wiedziałem, że plan maksymalny czyli zejście niżej 1,23 będzie zrobiony spokojnie, końcowy atak na 1,22 to była już decyzja emocjonalna podjęta gdzieś 1,5km przed metą kiedy stwierdziłem, że jest szansa i sporo jeszcze sił. Końcówka była biegana naprawdę szybko - 21km to 3,35 a ostatnie 200m odbite z garmina 3,04 i to z nawrotką zmuszającą prawie do zatrzymania. Szkoda troszkę, że się nie udało ale nie ma we mnie cienia żalu z tego powodu - była szarża i lekko brakło.
Byłem jednak przygotowany na niżej 1,22 i to wiem, gdybym poszedł w trupa świadomie od 15-16tego to by było nieco lepiej ale ja grałem o to by zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko :spoczko: Patrząc na poprzednie przecież także bardzo udane Halfy to tym razem poszło najlepiej, najłatwiej, to był bieg spokojny, wyrachowany - wróciłem po harcach w Rydze do swojego wyrachowanego biegania jakie uwielbiam. Wyprzedziłem kilka osób, z którymi przegrywałem, na końcówce też chłopaków, którzy mnie wyprzedzili na 6km Biegu Tesco - taki dodatkowy bonus.

O treningu

Moja modyfikacja treningu w kwestii półmaratonu bardzo się sprawdziła - to mnie niezwykle cieszy, kolejny raz (szósty) pobiegłem połówkę ze średnią bieganego na treningach tempa progowego (WT), tym razem jednak było łatwiej mimo wyżej wiszącej poprzeczki. W zasadzie wszystkie trenowane elementy zagrały wiec można pokusić się o pierwsze oceny. Może nieco na nie za wcześnie niemniej gdybym w sobotę biegał Maraton to też poszło by znakomicie - to się po prostu wie. Sam start maratoński jest nieco loteryjny, wynik może mieć spore odchyłki ze względu na warunki, błędy własne czy nawet drobne kłopoty zdrowotne - połówka daje precyzyjny wynik.
Kilka pierwszych wniosków na temat etapu Wytrzymałość:
- trening w bardzo dobry sposób łączy rosnące obciążenia z treningów jakościowych z dużą objętością, jest świetnym narzędziem by podnieść bezpiecznie robiony kilometraż, dobrze się go biega w sensie psychicznym jak i fizycznym.
- kłopotem może być mała ilość dni wolnych, mało czasu na regeneracje dlatego warto się dobrze wysypiać i generalnie dbać o siebie, ja mam wciąż problemy z przeciążonymi przyczepami achilesów niemniej dzień wolnego stawia mnie na nogi, dwa dni wolnego i czułem się jak nowo narodzony ale i dzionek z wolnym bieganiem regeneracyjnym (godzinka) też dawał mi żyć i sprawy wracały na właściwy tor.
- trening dobry dla osób lubiących biegać często, prawie codziennie ale nie przepadających za dużą ilością długich jednostek,to takie rozbieganie dużej objętości "na plasterki", dobry jeśli szukamy sposobu na podniesienie przebiegów i łączenie tego z dosyć szybkimi i konkretnymi jednostkami, to nie jest wyłącznie wolne maratońskie klepanie kilometrów.
- w mojej ocenie bardzo dobrze działa on na optymalizację wagi startowej, którą osiągnąłem zupełnie bez problemu
- dużo biega się na zmęczeniu (ale to cecha prawie każdego treningu maratońskiego) i przy minimalnym zejściu z obciążeń (choćby dzień wolny) człowiek "zmartwychwstaje" i fizycznie czuje powolny przyrost mocy.
- komu go nie polecam?, nie dla miłośników wybiegań po 35km czy wielogodzinnych wyci9eczek biegowych, nie dla ludzi, którzy większość bieganej objętości chcą upchnąć w czasie weekendu, nie dla zwolenników efektownych jednostek wpisywanych do dzienniczka treningowego - tu niestety nie ma czym się pochwalić bo nie ma tu jednostek miażdżących czy niezwykle trudnych, raczej trening jest trudny jako całość i tak na niego trzeba patrzeć, można go też sobie utrudnić :spoczko:

Po Biegu

Nawet nie byłem specjalnie zmęczony, nogi zupełnie w porządku, jeszcze walnąłem długi spacer z rodziną. Na drugi dzień nieco od rana dawały się we znaki achilesy (ale tylko one), rano ciężko się chodziło ale z upływem czasu było lepiej, po południu delikatnie je rozbiegałem i choć początek był taki sobie to po 2kmach było już ok. Dziś 14km spokojnego wybiegania i w zasadzie zero wspomnień w organizmie po tej połówce, nawet te achilesy prawie całkiem dobre - oby przeżyły jakoś ta końcówkę. Niemniej ten tydzień bez ekscesów, w planie ok 90 kmów i może w sobotę rano taki żywszy krosik po pagórkach w intensywności hansonowej (do 25km max) - ale taki bez zobowiązań czy bata tempowego, luźny i na wyczucie. Przyszły tydzień pod 80km a w tym 16km TM i jakiś trening WT w stylu 4x2,5km ale już wolniej (po 4,00) i w piątek lecimy do Hiszpanii a tam już luzowanie, truchty po plaży, jakieś pobudzające 4x1,2P i to wszystko - luzowanko i to grube, bardziej stawiam już na lizanie ran niż dobijanie się, HM był mocną jednostką i trzeba po niej odrodzić sie mocniejszym a to wymaga spokoju i cierpliwości.

Maraton

Nie zmieniam planu na maraton, na oko jestem w przedziale 2,54-2,57 ale tu dokładność będzie zależała od warunków w dzień biegu. Nie nastawiam się na cuda, przyjdzie prawdopodobnie biegać w temp ok 20 stopni i może być słoneczko, niemniej może się trafić też cieplejszy dzionek, może też przyfarcić - nie ma co sobie tym głowy zawracać teraz. Doświadczenia mam takie:
2HM + 9 min biegałem we Florencji gdy warunki były trochę lepsze niż na testowej połówce
2HM + 11 min w Rydze gdy warunki były sporo gorsze
2HM + 12 min we Wiedniu gdy warunki były bardzo ciężkie
Lepszy warunek niż w niedzielę to nie będzie, może być porównywalnie co najwyżej.
Plan jest taki by pobiec połówkę przy dobrych lub znośnych warunkach w ok 1.28.30 i dalej walczyć o ile się da, przy fatalnych wolniej i walczyć tylko o życiówkę. Przy gorącu to minutę się traci na samo dodatkowe picie (dużo i często) i chłodzenie.
Ważne by zdrowie było bo teraz łatwo się można przeziębić i mieć pozamiatane, zawsze przed maratonem są jakieś tego typu przygody niestety. Psychicznie jestem w komfortowej sytuacji bo nawet jeśli w Walencji coś pójdzie nie tak to wynik z niedzieli daje poczucie świetnie pobieganej jesieni. A moje największe marzenie biegowe na dziś, zejść poniżej 1,20 w połówce :hej: W sumie życiówka mnie zadowoli - pytane tylko jaka? :hahaha:

I dwie fotki jeszcze, jedna taka krakowska bo z obwarzankami :hahaha: , druga lotnicza z 18tego kma
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień siedemnasty 27.10- 2.11 - spokojnie (to nie awaria)

Obawiałem się jak start w połówce zniosą moje udręczone achilesy, zniosły nie najgorzej niemniej wciąż mam wrażenie, że w tym temacie jadę po bandzie. Ciągle nie nadążam z regeneracja i po każdym mocniejszym bieganiu jest słabo. Tradycyjnie już tygodniówkę po połówce robię bez żadnych mocnych akcentów tempowych, sama objętość + coś dłuższego na koniec jako taki akcencik: zwykle robiłem ok 20km spokojnie + 5km TM na koniec, tym razem jednak chciałem coś zmienić i zrobić coś nieco lżejszego, obawiam się, że to jednak nie do końca mi wyszło to coś lżejszego :spoczko: :hahaha: .
W poniedziałek po HMie regeneracyjnie, rano achilesy bolały jakby je kto młotkiem otłukł ale poprawiało to się w ciągu dnia i wieczorkiem nawet regeneracyjnie 11km poszło nie najgorzej (początek słaby był). Z dnia na dzień biegało się lepiej i gdybym w piątek nie musiał odpuścić z powodów organizacyjnych to w październiku pękło by 400km a tak stanęła cyfra na 394km - też dobrze. W sobotę za to zrobiłem na pewnej świeżości akcencik

Akcent - 25km krosu w tempie śmieciowym (hansonowym) - tempo śr. 4,39 - suma podbiegów 175m

Bieg po okolicach domu, sporo długich podbiegów ale biegło się naprawdę dobrze i łatwo - czuję, że jest siła i daję radę - chyba dobrze odpocząłem po HMie i o to głównie szło w tym tygodniu by swoje nabiegać (89kmów) i jednocześnie odpocząć. Na tym długim wybieganiu starałem się płaskie odcinki trzymać po 4,30, podbiegi robić dosyć aktywnie, zbiegi luźno i bez ciśnięcia - w nomenklaturze coś jak kros aktywny :spoczko: . Poszło to naprawdę dobrze, dopiero ostatni dwukilometrowy podbieg do domu mnie zmęczył troszkę i ostudził moją aktywność :hahaha: . Za to dziś achilesy znowu swoje - 8 kmów regeneracyjnego szło jak, nie będę się wyrażał, no dawno tak fatalnie mi się nie biegało. Ale to oznacza, ze w sobotę niby spokojnie ale odwaliłem kawał solidnej roboty; to było ostatnie dłuższe bieganie przed maratonem.
Teraz jeszcze wytrzymać do czwartku czyli przeżyć dwa ostatnie akcenty, ten tydzień już chyba nieco ponad 70kmów, spokojniej i luzowanko, byle jutrzejszy akcent jeszcze przetrwać ( 16km TM) i będziemy się witać z gąską

Na urodziny sobie taki prezent sprawiłem - Salomony Fellraisery, lekki byt terenowy treningowo startowy, coś trzeba będzie po górkach pobiegać zimą i wiosną, zobaczymy co słychać w świecie biegaczy górskich.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień osiemnasty - 3.11-10.11 - odpust (nie)zupełny

Powolutku trzeba to kończyć, udało się całość zrobić i "efekty formowe" są więcej niż zadowalające. Jak to mawiał Benedykt Gierosławski "Się biega się" :hej: . Ale patronem tego cyklu jest inna postać - Hieronim Berbelek, rosłem od początku mozolnie i z problemami tak jak i on odradzał się z popiołów w "Innych Pieśniach", i teraz finał, analogicznie jutro wsiadam do statku powietrznego by udać się w ostatnią misję, finałową potyczkę. Mam nadzieję, że dam radę tak jak Strategos Berbelek.
Ale może już dosyć tych analogii literackich i słów kilka o treningu. W tym tygodniu wróciłem do temp ale okraszam je mniejszą objętością i dwoma dniami wolnego, trzeba powoli rany lizać i scalać się w jedną twardą postać, utwardzać skorupę zwiększoną regeneracją. Wszystko co ciężkie i trudniejsze już wybiegałem, do maratonu ostały sie już same spacery i formy krótkie.

Akcent 1 - poniedziałek - 16km TM(4.08)

W niedzielę byłem kiepski i obolały ale już przywykłem do cudu regeneracji, w poniedziałek bez większych obaw postanowiłem pobiec TM w okolicach tabeli, tak jakbym chciał biec w drugiej połowie maratonu. Poszło bardzo dobrze i równo, noga podawała i biegło się fantastycznie, lekko i swobodnie. Nie wiem czy tak sie uda pobiec w Walencji po 25kmie ale nie wykluczam. To taki tren z rodzaju tych ładujących psyche ale trzeba uważać by się przesadnie nie napalić. Najszybszy i chyba najlepszy mój tren TM ever, no może przed Florencją jeden też mi tak poszedł a może i lepiej bo wtedy było 25km TM.

Akcent 2 - czwartek - 18km w tym 4x2,5km WT (ok 3,59) na przerwach 500m (2,5 min) - tempo śred. trenu 4,18

W środę wolne sobie zrobiłem i dziś noga podawała, ze hejże aż hej. Rozgrzewka spokojnie po 4,30 bez żadnego spinania pośladu, tempówki poszły łatwo, może nie bardzo łatwo ale łatwo to na bank, tempo obniżyłem do okolic tego co Hansonowie każą biegać w ramach WT - ale i tak szło mi deczko za szybko i pompki za karę są niestety. No ładnie to wygląda.

Jeszcze dwa biegania w Hiszpanii ale to takie michałki po 12km po plaży i tydzień ostatni wyjdzie 72km - starczy

Teraz słów kilka o problemach:
- zdrowotnie to tylko achilesów się obawiam niemniej obciążęń przez 9 dni nie będą miały specjalnych więc powinno być dobrze mniemam - okaże się
- niespodziewanie pojawił się problem z butami, jak pakowałem moje Adiosy to odkryłem, że po Połówce mam wytarte spore dziury w zapiętkach, i to do plastiku :wrr: Myślałem, żeby nowe kupić tylko nie ma już kiedy ich obiegać, w Nike Zoom Streak boję się biec maraton, też słabo obiegane a i spadek mały co na achilesy obolałe nie bardzo dobrze działa, Saucony Kinvary mam na styk dobrane rozmiarem, NB890 V3 już rozklepane mocno a V4 dziewicze leżą w kartonie. Najlepsze Adiosy jednak i to te sprawdzone. Żona ma wpadła na pomysł by te dziury zakleić taką szeroką płócienną taśma do tejpowania mięśni. Taśmę wkleiła pod wkładkę więc się na niej stoi, ładnie i równo przywiera do buta i wywija się ją na zewnątrz. Dziś machnąłem ten tren 18km w tak ztjuningowanych butach i wydaje się to ok - taśma pięknie wytrzymała, nic się nie odkleiło czyli good. Pobiegam jeszcze z tą taśmą kilka trenów i sprawdzę wytrzymałość patentu a do startu wklei się nową.

Jeszcze dwie ciekawostki o maratonie w Walencji.
- na starcie będzie ok 13,5 tys biegaczy oraz ok 8 tys w biegu na 10km. Oba biegi startują razem na sąsiednich pasach dużego wiaduktu i idą chwilę obok siebie - trasy są jednak inne i tylko ten początek jest po sąsiedzku, jakby razem a jednak osobno.
- w zeszłym roku w tym maratonie ponad 600 osób zeszło poniżej 3 godz w M, w tym roku akces na czas poniżej 3h zgłosiło 1600 osób. Dla porównania dodam, ze w W-wie poniżej trójki było coś koło 150 osób. W tym hiszpańskim maratonie nie startuje przesadnie dużo elity wiec to wynik bardzo wysokiego poziomu amatorów. Podobną obserwację miałem rok temu we Włoszech, tam w maratonie na 10 tys osób poniżej trójki było ponad 400 ludzi. Wynika z tego, że w Hiszpanii i we Włoszech amatorzy biegają mocno. Zapowiada się więc dla mnie zupełnie inny bieg niż w Rydze, będzie bardziej jak we Florencji gdzie na 10km ujrzałem przed sobą całe morze ludzi a portem tylko wyprzedzałem, wyprzedzałem i wyprzedzałem. W sumie to fajny scenariusz i nie mam nic przeciwko powtórce. Ale na razie na meteo bardzo dużo silnego wiatru, oby to się przewaliło do przyszłej niedzieli. Jutro wylot, coś tam może jeszcze skrobnę z tej Iberii krótko.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Alicante

W piątek z pomocą Ryj-anera dotarliśmy do tego hiszpańskiego miasta, jest ładnie i klimatycznie. W sobotę ciepło i nawet zaliczamy plażowanie z kąpielą. Dwa bardzo wolne wybierania po 12km zupełnie niespodziewanie idą do dipy :wrr: Nie wiem dlaczego ale idzie mi słabo a do tego achillesy mimo wyraźnego odpustu wciąż dają się we znaki. Taka trochę klimatyzacja chyba. Wyjazd turystyczny z rodzina więc dieta przedststartowa typu pizza, ciasto i lody, oj folguje zdrowo i od jutra trzeba nieco może hamować z tym wakacyjnym blusem. Jutro jedziemy do Walencji a po dzisiejszym bieganiu i łazeniu po miescie do wieczora to mi nogi na trwałe chyba do dipy wlazły. Rozmontowalem się nieco.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Walencja

Od poniedzialku w Walencji., bardzo ladne i eleganckie miasto, jest co zwiedzać i jest duzo opcji by interesująco spędzać czas. Poprzez centrum miasta przez ok 10km ciagnie sie wspanialy park zrobiony w korycie rzeki (ta chyba idzie pod ziemia) - idealne miejsce do biegania - wśród palm i roslinnosci srodziemnomorskiej z licznymi miejscami do ćwiczeń, placami zabaw itp. Wszystkie drogi przechodzą górą mostami lub dołem (metro bo w parku tez jest stacja). W poniedzialek machnąłem akcencik 4x1,2km w tempie deko poniźej 3,50 na przerwach 2 min i poszło to bardz dobrze-pierwsze dobre bieganie w Hiszpanii, wtorek wolne, środa 11km spokojnie z kilkoma przebiezkami 50-150m i tez ok, dzis rano ostatnie 8km. Jestem zwarty i gotowy ale jest kilka problemów, pierwszy i największy to dziwaczna pogoda bo ma być pelne słońce i bardzo silny wiatr, jesli to sie sprawdzi to takie wianie sztormowe uniemozliwi sensowne bieganie niestety. Drugi to moje achilesy, które coraz gorzej mi się regenerują, jeszcze niedawno uciazliwe byly tylko po ciezkich akcentach a teraz w zasadzie po kazdym biegu, dochodza co prawda do siebie i tu jestem dobrej mysli niemniej dobrze, ze to juz koniec tego cyklu. W zasadzie bolą mnie przeczepy a nie same achilesy dla porzadku.
Powieje mocno to nic konkretnego tu nie nabiegamy ale wyjazd i tak bardzo udany turystycznie, piekne miejsca i fajne klimaty. Piszę z komórki wiec przepraszam za błędy, literówki czy brak polskich znaków.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Walencja - przed biegiem

Powolutku dojechałem do tytułowej końcóweczki, końcóweczki o wielu znaczeniach, jeszcze tylko muszę to opisać dokładnie, dodać wnioski i spiąć jakoś filozoficznie w zgrabną całość bo przeca nie po to od lipca snuję tą historię by to w czterech zdaniach teraz opisać - jakoś ładnie trzeba zamknąć tego bloga.
Przebieg biegu był taki, że muszę cofnąć się o kilka dni bo to co wydawało mi się w środę nieistotne okazało się być ważnym

W nocy z wtorku na środę w czasie snu złapał mnie nagle i zupełnie niespodziewanie skurcz w lewe udo, obudziłem się z bólu, rozprostowałem nogę i jakoś to puściło. Dziwna rzecz bo nic takiego mi się nie działo wcześniej. Ta lewa dwójka daje mi w kość od marca ale najgorsze wydawało się w tej kwestii być już daleko za mną, rozciągałem miesiącami zgreda, systematycznie i dokładnie, miałem duże postępu w temacie, w tym czasie pobiegłem maraton, cztery połówki (dwie górskie), dyszki, dziesiątki trudnych treningów i ze 3 tysiące kilometrów, bywało, że ta dwójka ciągnęła, że przypominała się w ćwiczeniach ale było już coraz lepiej (ale nie, że całkiem cacy). Pierwsze co mi przyszło do głowy to może zbyt mocno rozciągałem się we wtorek wieczorem bo przecież we wtorek nawet nie biegałem. Ale rzecz się nie powtarzała i choć pewna zadra pozostała to temat poszedł w zapomnienie.

W piątek udaliśmy się po numery i na Expo by to spokojnie załatwić bez przesadnych tłumów. To był znakomity pomysł bo rzeczywiście było luźno i sympatycznie. Expo odbywało się w tzw Mieście Nauki i Sztuki czyli w zespole nowoczesnych (futurystycznych) budynków stojących obok siebie otoczonych parkiem i wodą, w skład zespołu wchodzi ogromne kino IMAX, muzeum typu Centrum Nauki Kopernik, największe w Europie oceanarium i 3 inne obiekty, wszystko to nowoczesne, zaprojektowane z rozmachem obiekty o sporych gabarytach - imponujące po prostu. Przy tych obiektach odbywa się start i na terenie tego Miasta jest spektakularna meta maratonu. Expo było w budynku muzeum nauki. Sama impreza to ponad 20 tys biegaczy, 13 tys maratończyków i 8 tys ludzi na 10km, start razem ale trasy oddzielne po sąsiednich pasch ruchu na początku. To było najlepsze expo jakie widziałem bo i miejsce magiczne, przestrzeń duża, sporo wystawców i sprzedawców a do tego oprawa muzyczna. Pokręciliśmy się, małe zakupy by coś na pamiątkę mieć biegowego, pobrane numery i dosyć fajne pakiety ( świetna koszulka Marathon Valencia z Brooksa w cenie wpisowego, kilo soli kąpielowej, plastry na odciski, butelka izo i jakieś drobiazgi spożywcze - da się jednak zrobić miły pakiet i na dużym maratonie w sensownej cenie :spoczko: )
DSCF3397-2.jpg
W sobotę zaczęło zgodnie z prognozą wiać i to wiać perwersyjnie mocno. My udaliśmy się z dzieciakami do Oceanarium a potem na Paella Party (też w cenie wpisowego) gdzie w przyjemnej atmosferze na trawce parkowej spożyliśmy sporą porcję Paella Walenciana popitą piwem no alko, colę wypiły córki - całkiem wszystko na bogato. Tylko wiało okrutnie co wprawiało mnie w przygnębienie. Żeby nie było, że zmyślam to wrzucam tu dwie fotki pokazujące co wiatr wyczyniał
To zdjęcie z piątku pokazuje zabezpieczoną trasę końcówki martatonu wiodącą przez Miasto Nauki i Sztuki
DSCF3400-2.jpg
Tak przy okazji to start maratonu odbywa się z tego mostu, który widać na tej fotce

A tak to wyglądało w sobotę wczesnym popołudniem:
DSCF3577-2.jpg
Nieco mnie to wybiło z rytmu, z nastroju bojowego bo jak tu biegać w taki wygwizd. W sobotę wieczorem czułem się gotowy do boju, pomysł z wyjazdem tydzień wcześniej świetny, człowiek wyspany, wypoczęty, zaaklimatyzowany i ogólnie w życiowej formie, w jej szczycie i absolutnym apogeum tylko zostało modlić się o warun. Wieczorkiem przygotowania i do tego ogoliłem klatę by plastry przykleić na suty (bez golonki zawsze mi się odkleją) i do łóżeczka bo trza wstać wcześniej. No i tu totalna porażka nastąpiła, nie mogłem absolutnie zasnąć a do tego nasza spokojna w tygodniu dzielnica w sobotni wieczór mocno się rozbujała - fiesta wino i lambada :wrr: . Muszę przyznać, że tak beznadziejnej nocy przed startem to nigdy nie miałem, do trzeciej oka nie zmrużyłem, później coś tam przykimałem z przerwami i nerwowo i o szóstej czułem się totalnie do dupy. Ale czasu na myślenie o dupie nie było, szybkie rytuały picia i konsumpcji, święty batonik energetyczny, siusiu itp, i kolejne no i w drogę. A tu na podwórku 14 stopni i ciemno jeszcze ale dnieje. Niebo bez chmurki i słonko wita radośnie ale wiatr jakby ucichł - ciepełko od razu się zrobiło. Docieramy na start (siku w parku po drodze) a tam tłumy, depozyt, kolejka do toj toja i do strefy a to 10 min do startu. Idę i strefę mą (pierwsza niby) widzę ogromną, pokazując numerek w kolorze żółtym przechodzę selekcję na bramce i wbijam się w tłum a przed sobą widzę baloniki na 3,00 i 3,15 - WTF? Nic to, jakoś się będę przebijał bo oni i tak odpala mocno więc przynajmniej startu ja nie spalę bankowo, nie ma takiej opcji w tym tłumie.
Stoję i czekam, zero nerwów, czuję się już dobrze, jestem skupiony i już chciałbym to biec. Patrzę na koszulkę mą białą i co ja widzę, do nędzy sutów sobie wygolonych nie zakleiłem, rzucam nierządnicą krajową dosyć głośno i już wiem co będzie. Koszulka Nike biała com ją wygrał kiedyś w konkursie na bieganie.pl miała być z nadrukiem Polska - ale przysłali bez nadruku. Gdy zgłosiłem reklamację to napisali, że nie mieli białej więc naduku nie robili. Skoro nie mieli białej i z tego powody przysłali białą to ja nie rozumiem tej logiki i dałem sobie spokój z reklamacją - czysto biała się ostała. No i wiem, słonko świeci, jest prawie 20 stopni o poranku więc trza będzie obficie się polewać, suty nie oklejone, taa, sam sobie dziś ją zafarbuję i to prawdziwą krwią i blizną - perwersyjnie patriotycznie a nie farbką komercyjną dla picu, jest dodatkowa motywacja myślę przed strzałem startera - powalczę do krwi ostatniej i niech mnie szlag jak to dziś spieprzę :spoczko:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

To jeszcze ze trzy fotki z Expo
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

16.11.2014 - Walencia Marathon - 2.55.41 - tempo średnie 4.10

Krwią i blizną

Ten dzień ma dla mnie znaczenie symboliczne bo dokładnie 16.11 trzy lata temu wyszedłem na pierwszy trening, wcześniej kupiłem sobie pierwsze prawdziwe buty biegowe (Nike Pegazy), przeczytałem Skarżyńskiego i postanowiłem potrenować :hahaha: Teraz się mogę śmiać z tego ale ten dzień w pewien sposób zmienił moje życie, był jak inicjacja.

Ruszamy z mostu nad Miastem Nauki i Sztuki, na dwóch pasach jezdni rusza do przodu ponad 20 tys biegaczy.
DSCF3420-2.jpg
Mimo, że stoję w pierwszej strefie do startu idzie to jak krew z nosa, myślę, że zacznę chyba marszem ale jak już jestem tuż przed linią startu rzeka ożywa i rusza wartko do przodu. Mijam kilku ludków, którzy nie powinni tam być ale nie ma dramatu - okrutny i gęsty tłum wartko i równo napiera w jedynie słusznym kierunku - kierunku mety.

Pierwsza piątka - 20,55

Po kilometrze spokojnego przedzierania się do przodu natykam się na ścianę, biegnącą ścianę. Przedemną jest ogromna i zwarta grupa podążająca za balonikiem z napisem 3,00; nie ma mowy bym ich wyprzedził, ominął czy pozbył się w inny sposób. Jest ich wielu, ubici są gęsto od kraja do kraja. Stado to prowadzi zając kiler - mój ulubiony i chyba najczęściej spotykany typ zająca, leci równo po 4,11 czyli tak w sam raz dla mnie, dla tych nieboraków w grupie to będzie pewnie egzekucja ale cóż - wolny wybór i każdy kowalem...... Na trzecim km zegar uliczny z termometrem - 20 stopni
Pod wiatr ma być gdzieś przed 5tym więc na razie grupa chcąc nie chcąc mi musi odpowiadać. Jak będzie wiać to powiozę się z nimi dłużej i to może być świetna i niespodziewana opcja, ale może przy pierwszej sposobności podejmę próbę ucieczki - ucieczki do przodu. Powoli staram się przebijać do przodu grupy ale idzie słabo. Kilkaset metrów przed 5tym kmem korzystam z wolnego kawałka chodnika, przyspieszam bardzo swobodnie i wychodzę przed grupę - lubię jednak jak jest luźniej przy wodopoju. Piątkę zamykam równo po 4,11 - super i wg planu.

Druga piątka - 20,54 - tempo 4,11

Wodę podają w butelkach (Rewelacja) - 300ml nadziei bo lecimy jak na razie w pełnym słońcu i robi mi się gorąco. Butelka jak znalazł, leję się po łbie i karku oraz zapijam to obficie. Dodam tylko, że wolontariusze butelki podają, nie trzeba nic brać ze stołów czy inne takie dziadostwo, stoły i ludzie rozstawieni po obu stronach na znacznej długości, wszystko oznaczone - patrzcie i uczcie się jak to trzeba robić. Trasa biegnie na razie peryferiami, trochę wzdłuż plaży i po osiedlach - jest troszkę kibiców ale szału nie ma. Biegnę teraz w sznurku biegaczy i powolutku wyprzedzam, staram się biec równo i ekonomicznie i łapać choć trochę cienia bo w cieniu jest super a w słońcu nie za bardzo fajnie. Do dychy sporo słońca niestety.

Trzecia piątka - 20,56 - tempo 4,11

Biegnę swoje, odcinki, które miały być pod wiatr są pod wiatr ale on jest znośny, nie przeszkadza za bardzo i mam nadziej, ze tak będzie do końca. Robi mi się bardzo ciepło bo dalej sporo w słońcu

Czwarta piątka - 20,45 - 4.09

Trasa wraca w stronę centrum i nagle pojawiają się kibice, dużo kibiców, bardzo dużo. Długimi odcinkami biegniemy w szpalerach ludzi, który drą się wniebogłosy, trąbią, gwiżdżą - to jest gorący doping. Wreszcie bardzo dużo cienia i biegnie się naprawdę świetnie. Pojawia się też mocniejszy wiatr ale tym razem wieje w plecy - wszytko to niesie jak cholera, dalej biegnę w sznurku i delikatnie podnoszę pozycję. Na dwudziestym kilometrze zegar uliczny z termometrem - 23 stopnie. Patrzę na swoją koszulkę białą na półmetku i już mam piękne krwawe plamy na sutach, oj pięknie zafarbuję sobie tą koszulinę na barwy narodowe.

Piąta piątka - 20,53 - 4,11

Na półmetku jestem w 1.28.04 - o prawie pół minuty szybciej niż w planie na 100% ale postanowiłem lecieć plan B - ten na 110% bo wyczułem szansę w powietrzu. Zrobić NSa i będzie super a może nawet bardziej niż super. Od 23 kma zaczyna się bieg pod wiatr. Trasa zaczyna zmierzać na zachód i wije się miastem w tym kierunku, wyraźnie się rozwiewa i niektóre odcinki zaczynają być naprawdę ciężkie. Od razu zaczynam wyprzedzać więcej osób i szukam sposobu na ten wiatr bo wiem, że walka z nim potrwa prawie godzinę - do 34 kma, wybieram taktykę przeskoków bo o zadnym schowaniu się w autobusie nie ma mowy. Biegnę chwilę za kimś kto dobrze wygląda, zbieram siły i dochodze sam grupę przed nami by się tam ukryć, grupa jednak okazuje się iluzją bo to kilku słabnących biegaczy i ze 2-3 co się trzymają, znowu chwila za tymi lepszymi i daję im zmianę by zrobić kolejny skok do kolejnej grupki itd itd

Szósta piątka - 20,53 - 4,11

Zbliżamy się do ścisłego centrum, szpalery ludzi, drą się , wciąż słyszą jak krzyczą do mnie "Misial, Misial Va, Va" albo i "Misial - Campeone - Va". Ludzi tyle, że totalnie zasłaniają znaki z oznaczeniami kilometrów, wchodzą na drogę, robią szpaler - fajnie ale trudniej kontrolować tempo bo i zegar słabo pokazuje. Trasa płaska ale centrum jest wyżej, gdzieś na kilometrach trzeba łapać ze 20m w górę, niewiele ale dodając wiatr to jakoś tam męczy nieco człowieka. Przed samym centrum doganiam wielkiego Fina i siadam mu na ogonie. Facet się nie szczypie, nie chowa tylko napiera a ja za nim, wbiegamy w kanion wielkich kamienic centrum Walencji a Garmin od razu wariuje i pokazuje tempo 3,55, trzymam się Fina i olewam Garmina i w ten sposób jestem już na pięknym Placu Ratuszowym
DSCF3256-3.jpg
Garmin wciąż ściemnia a ja daję Finowi zmianę i już więcej go tego dnia nie widziałem :hahaha:
Tera ja napieram sam, znowu z kilometr pod wiatrt i w końcu chwila spokoju w uliczkach.

Siódma piątka - 20,49 - tempo 4,10

Sznurek biegaczy zrzedł bardzo, to już pojedyncze sztuki czy tylko duety a ja wyraźnie łapię trans, zaczyna mi się biec po prostu wspaniale, podkręcam tempo i wiem, że jeszcze tylko 2kmy pod wiatr a potem tylko juz z wiatrem i iluzorycznie z górki. Nie czaję się już, nie zasłaniam bo i nie ma za kim, dociskam tempo do 4.05 i jadę radośnie, wiem, ze to dobiegnę, czuje to i ten entuzjazm mnie niesie, już blisko 9km tylko. To było jak jazda na kolejce górskiej gdy wciąż się wznosiłem i wznosiłem. Ale dalej ta opowieść nie będzie już tak nudna i jednostajna bo gdy już widziałem przed sobą rondo imienia "Pożegnania z wiatrem" to nagle poczułem znajome drżenie w udzie. Nagle dopadła mnie trwoga i panika, za chwilę złapie mnie kurcz w pieprzoną lewą dwójkę, co robić, co robić. Pierwsza myśl to rozciągnąć dziada i ta pustka w głowie - jak to się naciąga, później paniczne poszukiwanie murka czy czegoś na czym można by oprzeć nogę.W końcu zatrzymuję się przy wysokim krawężniku i chwilę naciągam udo - to moje pierwsze zatrzymanie się w biegu maratońskim, czuję się jakbym dostał mocny cios. Nie stoję długo, może z 5-10 sekund i ruszam, od razu rozpacz bo to naciąganie nic nie dało. Pomysł drugi więc - zwalniam nieco by może biegnąc wolniej uspokoić sytuację. No i jak pisałem na początku przygotowań - jednak jestem teraz jak Walter White, już wszystko wydaje się załatwione i nagle niespodzianie wszystko się pieprzy, wszystko wali, witajcie kłopoty, znowu trzeba iść nago do supermarketu albo wyprodukować prąd z marchewki by uratować swoją dupę. Jak Pan White postanowiłem nie pęknąć, wymyślić coś, przełamać by na końcu być jak Heisenberg. Zwolnić, uspokoić głowę i pozałatwiać te sprawy sposobem. Za chwilę mijam rondo i wydaje mi się, że biegnę wolno, bardzo wolno. Nie jest jednak tak źle, przestałem biec pod wiatr i nieco zwolniłem więc jest dużo lżej stąd wrażenie - biegnę po ok 4,14

Ósma piątka - 20,53 - 4,11

Udo się uspokaja i delikatnie przyspieszam, kilometr pęka po 4,09 więc staram się jeszcze deczko podkręcić i to jest błąd bo nagle łapie mnie bardzo bolesna kolka - to chyba już skutek sporego zmęczenia i szarpania tempem, Chwilę trzymam rytm by może ją jakoś przemęczyć ale nasila się do stanu trudnego do wytrzymania więc znowu zwalniam i szukam najwyższego tempa przy którym to puszcza. Ponad kilometr po 4,18 i kolka choć dalej trzyma to daje się z nią żyć. Zaczynam liczyć kilometry do mety i szacować wynik by zaplanować co robić. jestem tak zmęczony, że idzie mi to kiepsko. Jeśli dobiegnę tym tempem to 2,56 zrobię więc trzymam się tego planu. Ale jestem już tak zmęczony, że nie bardzo mi to wychodzi a nogi same podkręcają tempo - czterdziesty km robię w 4,02

40 - meta - 8.44 - tempo 3,58

Na 40 tym jestem zbolały i mam naprawdę dosyć, patrzę na czas i wychodzi mi, że muszę się mocno sprężyć, by zejść poniżej 2,57 - coś mi się totalnie popieprzyło i mam stracha, że złamię życiówkę tak niewiele i to będzie moja porażka. Postanawiam na spokojnie zejść poniżej 9 minut z 40 tego do mety - tempo 4,05 wystarcza więc tak cisnę 41km, potem krótki zbieg do Miasta Sztuki i Nauki i wbiegam w szpaler ludzi stojący pomiędzy basenami. Powiedzieć, że tam był szalony doping to nic nie powiedzieć, patrzę na swoją zakrwawioną koszulinę i wpadam w trans, zapominam o bólu, zmęczeniu i cały staję się tylko biegiem, nawet nie myślę o mecie tylko biegnę. Na tym krótkim odcinku wyprzedzam 36 osób i biegnę po 3,51 - tak jestem pieprzony Heisenberg, jestem bestią :spoczko: . Dwa zakręty i jestem już na niebieskim dywanie rzuconym na kładkę pomiędzy basenami a za chwilę dopadam metę.
DSCF3419-2.jpg
Za kreską na chwilę staję na czterech łapkach - udało się kurde, udało, dobiegłem. I tu najlepsze - bonus finałowy, patrzę na zegarek a tam 2,55, nie wierzę, byłem pewny, że pobiegłem 2,56- pierwsza myśl to, że coś źle zmierzyłem, że to pomyłka ale patrzę na zegar zawodów - tak, tak 2,55 - jest, jest.
Biorę medal i całuję go, ściągam zakrwawioną koszulkę - starczy tego epatowania martyrologią. Jeszcze tylko chwilę czekam na żonę, obserwuję przez wodę jej finisz - pewien etap mam za sobą
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Wniosków kilka

Maraton

Do startu przygotowałem się planem Hansonów na czas 2,55 z moimi modyfikacjami, które opiszę później wraz z wnioskami do tego planu. Przed biegiem wiedziałem, że w dobrych warunkach mogę pobiec w granicach 2,54-2,55; w świetnych może lepiej ale na takie nie liczyłem. Byłem w formie i czułem to. Od początku biegło mi się dobrze mimo słońca i temperatury ponad 20 stopni dlatego zmieniłem plan taktyczny i chciałem powalczyć o 2,54 stąd pierwsza połówka w 1,28,04. Nie uważam, że to był błąd i przyczyna późniejszych kłopotów-było dobrze choć sporo czasu w słońcu miało swoją cenę. Decydujący był odcinek 22-34 gdy większość trasy szła pod uciążliwy wiatr, starałem się trzymać tempo i nie tracić ale to już było kosztowne. Na 30tym byłem w dobrym czasie i trzeba było podkręcić,czułem moc i podbiłem tempo. Teraz myślę, że może lepiej było poczekać ze 3kmy do zejścia z linii wiatru i wtedy dopiero przyspieszyć, może zabrakło cierpliwości. Na pewno moje kłopoty na trasie wynikły, ze zmęczenia mięśniowego po walce z wiatrem, nieprzespana noc też chyba nie była tu bez znaczenia. Ale są też przyczyny długoterminowe, 2 lata ciężkich treningów, problemy od wiosny z dwójką, która nagle o sobie przypomniała czy zmęczenie cyklem, które czułem w drugiej pochodnej. To nie był pech czy niefart tylko skutek moich czynów i zaniechań.
Druga połowa w 1,27,37, niby NS ale ja sądzę, że to był równy bieg i pół minuty urwałem na długim finiszu, NS inaczej wygląda i do minuty to dla mnie ani NS ani PS jeno równe bieganie.
Cieszy, że mnie starczyło do końca, że znów finisz był godny.
Kolejna obserwacja jak duży wpływ na wynik w M mają warunki, wiatr czy słońce potrafią dodawać minuty, jeśli nawet tego nie widać w międzyczasach to rachunek wystawiają wysoki i może brakować na końcu i nagle z dnia mocy, siły i pewności popaść można w stan totalnej katastrofy czy też jak ja miałem nagle znaleźć się na kruchym lodzie. Podobnie jest ze ścianą, która też pojawia się bez wyraźnej zapowiedzi.
Kolejny raz widzę jak na tym dystansie ważna jest głowa, jak trzeba zbudować się mentalnie bo gdy przegrywa głowa to jest pozamiatane. Trzeba się też przygotować mentalnie i nie chodzi mi o trening głowy poprzez męczenie ciała na treningach - to za mało, trzeba budować motywację lub wyrzucać pewne rzeczy z głowy. Lidka poprzedni maraton skończyła na noszach, trening przeplatany kontuzjami no i zabrakło siły mentalnej, wiary, niewiele brakło do życiówki ale na 30tym nie weszła w strefę zniszczenia, nie było ściany czy strefy miazgi, po prostu dobiegła, nie było łatwo i dużo dała z siebie ale brakło tego czegoś, tej sfery woli i wiary. Nie jest zadowolona z tego startu mimo dobrego wyniku, moim zdaniem niesłusznie bo nie zawsze da się biegać na 110 procent, na to trzeba się mentalnie zbudować a czasami jest to po prostu trudne, bywają też kontuzje mentalne, o które w maratonie nie tak trudno bo wielu on bardzo pokiereszował a powroty do dobrego biegania tego dystansu są trudne i mogą potrwać.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Plan Hansonów wnioski ostatnie

Do maratonu przygotowałem się planem z celem 2,55 więc wychodząc z założenia, że po owocach ich poznacie wygląda nieźle.
Plan poddałem jednak sporym modyfikacją i posługując się terminologią barmańską opisałbym to tak: bazę, składnik główny i ideę (ale też szkielet i pomysł) stanowiła Metoda Hansonów, dodałem do tego jednak nieco Jacka Danielsa (bardzo barmańskie) i ociupinkę tzw Szkoły Polskiej. Idąc może po kolei opisze ważniejsze modyfikacje:
- w fazie szybkościowej biegałem wszystkie interwały swoim tempem I z tabeli VDOT Danielsa i nie stosowałem przerw dystansowych z planu Hansonów tylko klasyczne danielskowskie przerwy krótsze niż wykonanie odcinka,
- długie wybiegania w podniesionej intensywności przeniosłem w teren i robiłem je na zasadzie zbliżonej do krosów aktywnych starając się utrzymywać jednak zadaną przez Panów H intensywność
- treningi I nieco upraszczałem, nie biegałem tzw piramid zastępując je klasycznymi 5-6x1km
- objętość biegałem o ok 5% wyższą
Więcej modyfikacji było w części wytrzymałościowej:
- treningi WT biegałem o ok 10 sek szybciej bo swoim tempem progowym (3,53), przerwy też bardziej z Danielsa niż dystansowe z planu - celem tej zmiany był start w półmaratonie i wynik poniżej 1,23 co się udało uzyskać
- dwa wybiegania hansonowe po 26 km zamieniłem na nieco wolniejsze wybiegania po 29km, jedno 26km zrobiłem ale w krosie
- objętość 2-4% wyższa
- przebudowałem ostatnie 4 tygodnie planu, trochę ze względu na start w HM ale przedostatni tydzień to już z premedytacją biegałem na poziomie 70% maksymalnej objętości a nie 90% jak stało w planie (przy zachowaniu planowych akcentów).
- start w HM udało sie dobrze pogodzić z maratonem, pomógł na pewno tydzień bez akcentów po starcie w HM (te element zmiany, zrobione tylko wybieganie 26km zgodnie z planem na końcu tygodnia)
Ale wszystko biegane na 6x tydzień i cała planowana objętość wybiegana. Porównując to do przygotowań do wiosennego startu to wtedy w 18 tygodni przebiegłem 1440 km a teraz 1560 km, dodać trzeba, że w Hansonach na początku biega się mniej niż u Danielsa więc te dodatkowe kilometry nadrobiłem w ostatnich 2 miesiącach.

Pisałem już dwa razy wnioski, które wyciągnąłem z realizacji tego planu i start w maratonie niewiele tu zmienił, to co pisałem mogę potwierdzić czy też jeszcze dodatkowo podkreślić (wężykiem). Do dodania nie mam za wiele:
- plan przygotował mnie do startu perfekcyjnie w kwestii energetycznej, w żadnym z poprzednich 4 maratonów (wcześniejszych nie porównuje bo to były słabsze czasy i trudno tu szukać relacji) nie miałem tak dużo energii do końca, tak dużo siły do dyspozycji - trochę żal, że nie bardzo mogłem z nich skorzystać tak jakbym chciał
- do tempa maratońskiego i długiego biegu w takich intensywnościach też byłem przygotowany bardzo dobrze, posłużę się tu porównaniem motoryzacyjnym - miałem wyśmienita elastyczność, w każdej chwili mogłem przyspieszyć a cena takiego przyspieszenia nie była wysoka, bardzo łatwo i lekko mogłem zmieniać intensywność i rytm biegu a i zwalnianie delikatne dawało mi bardzo szybki odpoczynek, to mnie uratowało w końcówce.
- nie wiem czy przyczyną części problemów nie był start w HM 3 tygodnie wcześniej, chodzi tu głównie o bolesną kolkę wątrobową na 37 kmie, która przeszkadzała w biegu. W Wiedniu przy takim samym następstwie startowym miałem podobny problem więc jest tu podobieństwo - oczywiście to tylko jest hipoteza. Start 3 tygodnie po HMie uważam za nieco ryzykowny i wymaga on sporego odpuszczenia i odpoczynku.

Jeszcze tytułem podsumowania, na bieganie metodą Hansonów zdecydowałem się głównie dlatego by sprawdzić i jednocześnie pokazać, że do fajnych wyników i rozwoju może prowadzić droga przez łatwiejszy trening, że właściwy dobór obciążeń, dobre ich zbilansowanie i zrównoważenie także działa w sposób znakomity, że niekoniecznie trzeba biegać 8-12x1km, wybiegania po 35km czy inne masakratory, że da się bez tego i wcale nie wychodzi to gorzej. Bardzo z tego jestem zadowolony, prawie tak jak rok temu gdy nie mając papierów, wyników, stażu oraz nie robiąc treningów niezbędnych do - złamałem trójkę. Ten wynik z Hansonów po-biegany w trudniejszych warunkach oceniam równie wysoko i doceniam jego efekt edukacyjny oraz całą sferę empiryczną tego było nie było ryzykownego eksperymentu.

Na koniec jeszcze celebryckie zdjęcie z Walencji gdzie jako model prezentuję koszulkę z pakietu startowego.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Roztren

Coś tam biegam. Szybko doszedłem do biegania spokojnie po 4,40-4,50 czyli normalnie, nie ma z tym kłopotu - idzie dobrze. Po maratonie biegałem średnio 3x10-15km/tydzień w celu spokojnego dojścia do siebie i robienia czegokolwiek, tak by ciało z wolna wróciło do równowagi a głowa miała też troszkę oddechu. Kłopotem są przyczepy achillesów, startem w maratonie wjechałem gdzieś w zakresy stanów zapalnych a z takim czymś biega się zwyczajnie kiepsko. Pomysł mam taki, by tak sobie biegać teraz kilka miesięcy mało, 3-4x tydzień bez naprężania i by to powoli uspokoić, zaleczyć. Daje sobie czas do końca lutego. Teraz jest nieco lepiej ale do dobrego stanu droga daleka. Pierwsze tempa po maratonie biegałem w ten czwartek, ot kilka różnych przebieżek w czasie 14km-ów wybiegania, tempa szału nie robiły, krótkie przebieżki po 3,15 czy takie 200m w tempie T10 to raczej nędza ale ciało na razie szybciej nie chce, ale ja to cierpliwy jestem w tych kwestiach.
W sobotę startnąłem sobie treningowo w Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich, dystans 11,6km przy sumie podbiegów ok 450m. Bieg traktowałem jako mocne przetarcie, trochę sprawdzenie bojem trasy, siebie i tego typu biegania bo to był mój debiut w biegu górskim (biegów dla towarzystwa w tempie truchtanym nie liczę). Po wynikach ludzi, koło których biegam w zawodach liczyłem na 54-56 min ale to były spekulacje. Plan był by wystartować spokojnie i zobaczyć jak jest, to spokojnie to się okazało i tak za mocno i na trasie sporo przyszło "rzeźbić", ogólnie źle mi się biegło, achilesy bolały, udo co skurcze łapało na maratonie tez dawało przypominajki, sporo kłopotów na zbiegach miałem z widzeniem (brak soczewek + słabe światło w lesie przy takiej pogodzie), nieco kłopotów z motywacją bo to treningowo niby ale najgorsze i tak były braki w sile biegowej, no niestety takie masakryczne podbiegi mimo, że niby wolno biegane mocno mnie niszczyły. Na zbiegach mimo słabego widzenia (i dosyć ostrożnego zbiegania) nie traciłem i szło dobrze, na prawie płaskim byłem wyraźnie dobry (tylko tam płaskiego co kot napłakał) ale podbiegi - lipa. Ponoć biegi górskie wygrywa się na zbiegach, jeśli tak to na pewno przegrywa się je na podbiegach :hahaha: . Niemniej tragedii nie było, wynik 56,15 jest w miarę dobry, przybiegłem obok ludzi koło których biegam na płaskim - niby nie najgorzej bo startowałem jednak w specjalizacji, której zupełnie nie trenuję ale nie byłem do końca zadowolony, to nie był mój dzień i wyraźnie wielu rzeczy brakowało, zdrowia zwłaszcza. Z drugiej strony widzę tu spory potencjał, bo gorzej tego już bym chyba nie dał rady pobiec a przy niewielkim nakładzie i innym podejściu do startu + kapka doświadczenia i o kilka minut można się poprawić myślę. Pożyjemy- zobaczymy. Było to na pewno swego rodzaju lekcja pokory jak i opłata tzw frycowego. Pary na ostatni kilometr płaskiego i w dół miałem na potęgę się okazało, spokojnie bym jeszcze jedno kółko okręcił - za krótki dystans chyba :hahaha:
Buty nowe Salomony Fellraisery ładnie się sprawdziły jeno na mokrym asfalcie w tempie 3,30 było trochę jak na łyżwach :hahaha:
Na te przyczepy w stanie okołozapalnym to ten starto dobry nie był, ale treningowo to chyba nie najgorszy.
http://1.bp.blogspot.com/-mhHHWlv4sSQ/V ... ST0759.jpg
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Zimowy remont kupy złomu

Dawno nie pisałem ale nie miałem za bardzo ku temu melodii a i o czym specjalnie pisać też nie miałem. Kto tu czasem zaglądał pewnie wie, że od lata latałem lekko kontuzjowany i w zasadzie sam nie wiem jak mi się to udało przetrwać w jednym kawałku a i nabiegać przy okazji swoje. Listopad to już była równia pochyła, czułem, że jakby ten maraton był ze 2 tygodnie później to bym nie dotrwał. Ale dotrwałem i przeżyłem. Już po biegu wiedziałem, że czeka mnie dłuższa przerwa i jest to mój przystanek w napieraniu, że trzeba odpuścić. Trochę o tym pisałem już latem, to i z tytułu mojego bloga o bieganiu hansonowym wynikało, to miała być ostatnia mocna końcówka na pewien czas. I tak będzie - jak długo, zobaczymy. W grudniu biegałem mało, 3x tydzień po 40km, sporo jednak szybkich i męczących jednostek. Taki układ nie sprzyjał jednak wyraźnej poprawie w kwestii przyczepów i achilesów. Od świąt zacząłem biegać mało i wolno, no może z wyjątkiem startów bo w biegu sylwestrowym chciałem pobiec życiówkę. Niestety warunki nie były najlepsze i nie wyszło , pierwszy raz odpuściłem zawody w ich trakcie - kiedyś to musiało się przydarzyć więc może dobrze gdy można było zwalić na warunki - 38,59 wstydu nie robi niemniej niesmak pozostał :hahaha:

Podsumowanie roku 2014


Dobry rok zakończony wynikami jakie planowałem osiągnąć, tym razem nie było 120% normy ale to raczej kwestia gorszych warunków w startach maratońskich. Rok zaczął się od kontuzji ale wiosna poszła świetnie, szkoda tylko słabych warunków w czasie maratonu bo byłem na lepszy czas niż wyszło. Jesienią podobnie, super wynik w połówce bieganej w optymalnych warunkach i znowu gorsze warunki w maratonie ale wynik bardzo dobry - też byłem na nieco lepiej ale trudno, takie jest życie. Dyszka gdzieś poprawiona po drodze i szkoda , że jesienią nie było gdzie tego pobiec a jak było to warunki były złe. Ale nic to, przebiegłem równo 3600km a jesienią mimo kontuzji i dużych kłopotów z motywacją zrobiłem pewien postęp, no i widzę pewne rezerwy, rzeczy do poprawy.

2015

Nie wiem czy będę pisał tego bloga regularnie, trochę brak mi koncepcji na pisanie (i na trening wart opisywania), na dziś to wygląda tak, że będę starać się biegać na tyle dużo i na tyle mocno by sprawy szły w dobrym kierunku, by bolało coraz mniej i by czuć powolny progres. To na pewno długo potrwa i trudno będzie o sensowne wyniki, mam nadzieję jednak, że będę trzymał sensowny poziom i popracuję nad pewnymi sprawami, nad którymi będę w stanie pracować. Czyli to będzie taki trochę blog o aktywnym wychodzeniu z kontuzji, o tryumfie ciała nad materią (mam nadzieję). Nie wiem czy to ciekawa tematyka więc nie będę specjalnie mocno się tu produkować

Na razie pobiegłem sobie treningowo GP Krakowa w biegach górskich, 11,5km to dla mnie zbyt krótki dystans, nie moja bajka ale treningowo ok. Bardzo nie chciało mi się w tym startować a do tego pogoda była marna i warunki tragiczne, lekko niebezpieczne, masa błota i trochę lodu. Biegłem to nieco pasywnie ale szło nieźle, zbiegi robiłem w trybie bezpiecznym i nawet wyszedł przyzwoity wynik, oczywiście szału nie było ale treningowo pobiegłem tak jak miesiąc wcześniej na maksa. Długi czas biegłem za dziewczyną, szła mocno i trudno mi szło dotrzymywanie jej kroku, na drugim kółku ją dogoniłem i wyprzedziłem. Na mecie pojawiła się 40 sek za mną, jako, że mam duży szacunek do mocno biegających Pań to podszedłem i pogratulowałem mocnego biegu i zwycięstwa w kobitach. Lekko się uśmiechnęła i przybiła piątkę. Później na dekoracjach żona powiedziała mi, że to Magda Łączak :hahaha: Pewnie jako i ja to pobiegła treningowo tyle, że moje treningowo to było praktycznie prawie moje maksymalnie - ehh.
No i długo nie wytrzymałem, jak w tym tygodniu (w czwartek) poczułem się lepiej to od razu wrzuciłem na warsztat lekkie interwały (pogoda kusiła do mocnego biegania), takie 12x400m po 3,30-3,35 - weszło łatwo i zupełnie bez problemów, cały tren 15km - ale byłem zadowolony. w piątek czar prysł bo od razu zaczęły przyczepy bardziej boleć i chyba nie mogę tak szybko na razie biegać, wytrzymałość też dobra bo po interwałach kilka kmów wolnego szło średnio po 4,40 bez problemu.
Widzę jednak postęp w regeneracji bo po dniu przerwy dziś dało się nieźle biegać, 12km mocnego krosu (550m podbiegów) poszło fajnie i nie wyglądam najgorzej.
W marcu chciałbym pobiec połówkę - zobaczymy co z takiej rzeźby i sumy zaniechań da się nabiegać? Może też się okazać, że sprawy się źle ułożą i biegać się nie będzie dało. :wrr:
Najważniejsze, że ten tydzień udało się pobiegać na 4x, całe 53km-y - :hahaha: :spoczko:
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Pogłoski o mojej rzekomej śmierci okazały się nad wyraz przedwczesne.
Ale może po kolei bo troszkę czasu upłynęło od mojego ostatniego wpisu. W styczniu biegałem sobie dalej z moją kontuzją, cóż, zaprzyjaźniliśmy się nieco przez ostatnie miesiące i żyć bez siebie widać nie mogliśmy. Zrobiłem sobie kilka tygodni lekkiego treningu, pięćdziesiąt kilka km/tydzień, 4x , raz 5km interwałów (3,35) i raz 10-12km TMu (4,10), w sumie różnie bywało, czasem mnie bolało po bieganiu bardziej a czasem mniej ale biegało mi się przeważnie świetnie - taki popieprzony paradoks, im bardziej się rozpieprzam tym lepiej mi się biega. Początkiem lutego stwierdziłem, że mój pomysł na łączenie leczenia z delikatnym treningiem chyba się nie sprawdza, cóż, każdy miewa chwile zwątpienia :spoczko: A, że jechałem na narty akurat to była fajna okazja by zrobić sobie w końcu przerwę i nie biegać. Przerwa minęła i testowo wróciłem do biegania z wnioskiem, że wniosła niewiele albo i może 10 dni to za mało było. Nic to, na 3 marca miałem umówionego ortopedę więc stwierdziłem, że do tego 3.03 pobiegam a potem przyjmę najwyżej wyrok z pokorą (niemniej nadzieja umiera ostatnia i liczyłem, że może jakoś umknę przeznaczeniu). Po przerwie i nartach myślałem, że oklapłem i sflaczałem ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna, z czapki, bez spręża i na luzie pobiegłem nagle 12km TMu po 4,05 i to łatwo poszło jakoś tak dziwnie - cóż, potęga świeżości podumal ja. Dołożyłem trochę więcej biegania bo jak kończyć to z fasonem i machnąłem sobie taki nieco mocniejszy trening progowy coby się dorżnąć przed lekarzem - 4x2,4km P na przerwach 2,5min, miało być jak dawniej po 3,53 ale poszło nieco szybciej i lżej niż się spodziewałem - świeżość znowu? niepodobna podumał ja. Co dziwne to dolegliwości me na takie dictum jakby nieco odpuściły, dziwne. No to wczoraj jako ostatni taniec 10km TMu +3km BNP - by z fasonem było. Rano wstaje, noga niby boli ale nie mocno, zero sztywności, pełna mobilność, progres znaczy.
Po południu ortopeda, pobadał aparatura magiczną i rzecze tak - ścięgna absolutnie dobre czyli tak jak myślałem, przyczepy słabiej ale, prawy co mnie gnębił całą jesień ale od maratonu poprawia mi się z nim, to na dziś jest niewielka skłonność do ostrogi piętowej czyli pikuś, lewy co mnie zaś boli po bieganiu jakby mi ktoś młotkiem w piętę walnął to też żaden stan zapalny, że generalnie wszystko ok tylko zrobił mi się jakiś tam taki bąbel z płynem w środku, doctore zrobił mi punkcję, ściągnął to, powiedział (to co mój fizjo już mi rzekł kiedyś), że stopy mam nieco do dupy skonstruowane i te przyczepy boleć będą i takie rzeczy mi się mogą robić, na koniec rzekł, że se mogę teraz biegać do woili i do bólu i między wierszami, że się pewnie jeszcze nie raz spotkamy :hahaha:
Może bić w dzwony zwycięstwa za prędko, niechybnie jeszcze czasu mi trzeba by się doprowadzić do stanu pełnej gotowości bojowej, formę też jako taka utrzymałem, może szału nie ma ale biega mi się naprawdę fajnie i pewnie tak sobie na razie dalej na luzaczku pobiegam by sprawdzić co z takiego lamerskiego treningu można pobiegać. No przebiegi w styczniu i w lutym to miałem na poziomie zbliżonym do swoich początków biegowych - liczb nie będę nawet podawać by śmiesznie nie było za bardzo :hahaha: . Na razie cieszę się bieganiem bo biega mi się naprawdę miło,a że przy okazji udaje się biegać całkiem szybko to jakiś dodatkowy bonus. A jak jeszcze może to przestanie boleć - no chyba przesadzam, nie można mieć wszystkiego.
z narciarskim pozdrowieniem:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Dziś pobiegłem najdłuższy trening od czasu maratonu w listopadzie, w zasadzie pierwszy ciężki i naprawdę mocny, to miała być taka solidna weryfikacja moich obserwacji na temat fajnego biegania z bardzo lekkiego, ulgowego treningu. No i była i nawet fajnie wyszła
Szlo to tak:
1km rozgrzewki
5km po 3,55
9km wolno - po ok 4,45
4,5km BNP (czyli 3,53-3,53-3,52-3,45 +500m w bonusie 3,35)
2km schłodzenia
razem 21,5km - śred. tempo 4,20
To nawet nieco lepiej poszło niż podobne dwa treningi biegane w październiku tylko jest jedno małe ale, wtedy biegałem po 90-100km tygodniowo i miałem miesięcznie po 400km w nogach biegając prawie codziennie, teraz biegam połowę z tego i ten trening był na totalnej świeżynce. W październiku odpuszczając do zawodów podbiłem się zdrowo, tu nie mogę na takie cuda liczyć i pewnie odczucia na starcie będą podobne jak na treningu, czyli raczej ciężko będzie pobiec po 3,55 cały i jeszcze przyspieszyć :hahaha: No cóż, trzeba liczyć na BARDZO!!! dobrą pogodę i cud oraz być szczególnie zadowolonym z faktu, że z takiego treningu mogę w ogóle nad tym się zastanawiać i może nawet mam podstawy :hahaha: :spoczko:
Jutro może skrobnę coś na temat mojej kontuzji bo dobra diagnoza niekoniecznie jest taka dobra no i co to oznacza i co z tego wynika. No i dlaczego się tego nabawiłem i dlaczego prawdopodobnie tak już będę miał.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
ODPOWIEDZ