Hej,
Mam na imię Adam, mam 29 lat, 176cm wzrostu oraz ważę 92kg, moje BMI wynosi prawie 30.
Pracuję przy biurku, co w połączeniu ze złą dietą oraz brakiem ruchu sprawiło, że zostałem grubasem. Za problemami z wagą przyszły kolejne: utrata pewności siebie oraz problemy w życiu prywatnym i zawodowym. Przestałem wychodzić do ludzi, pochłaniałem kolejne kartony pizzy popijając Coca Colą, ponieważ dzięki dużej dawce węglowodanów czułem się lepiej. Moja waga w najgorszym momencie sięgała 108kg, a BMI wynosiło prawie 35. Niestety nikt nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni, wprost przeciwnie wzrosły wobec mnie oczekiwania otoczenia, a ja sam nie radziłem sobie ze schudnięciem. Próbowałem różnych diet i ćwiczeń, ale nic nie pomagało po chwilowym sukcesie, kilogramy wracały w jeszcze większej ilości niż wcześniej, tzw. efekt yoyo. Ćwiczenia nie przynosiły efektów, co sprawiało, że traciłem motywację i wracałem do starych nawyków.
Na szczęście w pewnym momencie przyszło opamiętanie i wyrzuciłem moje dotychczasowe życie na śmietnik. Spędziłem dziesiątki godzin na czytaniu o diecie i zdrowym odżywianiu, zacząłem z głową uprawiać sport. Zmieniłem priorytety w życiu i postawiłem przed sobą nowe cele. Zacząłem od diety nisko-węglowodanowej oraz ćwiczeń z hantlami, poza tym zacząłem jeździć na rolkach. Przez ostatnie miesiące zgubiłem kilkanaście kilogramów nadwagi. Chudnę powoli, z głową, a waga nareszcie utrzymuje się na stałym poziomie, nie ma efektu yoyo. Odzwyczaiłem się od węglowodanów, zacząłem czerpać przyjemność z aktywności fizycznej, która wcześniej kojarzyła się tylko z potem, zmęczeniem i bólami mięśni.
Chciałbym podkreślić, że nie zacząłem biegać żeby schudnąć. Wprost przeciwnie chudnę żeby biegać. Wstanie od komputera i wybranie się na dwór przy temperaturze 0 stopni to dla mnie wyzwanie, a ja potrzebuje wyzwań, żeby odzyskać wiarę w siebie. Chcę biegać, żeby udowodnić sobie, że mogę coś osiągnąć dzięki systematycznej pracy i pielęgnowaniu motywacji. Chcę biegać dla samego siebie, nie robię tego dla mamy, taty czy żeby mieć powodzenie u płci przeciwnej. Chcę dzielić się moimi doświadczeniami, żeby podtrzymać swoją motywację oraz dać wskazówki osobom, które będą zaczynały bieganie z dużą nadwagą.
Nazwa bloga wzięła się z tego, że jednym z ważnych składników mojej diety jest tuńczyk oraz mam za cel zostać w tym roku maratończykiem
Moim głównym celem jaki postawiłem sobie w tym roku jest zrzucenie zbędnych kilogramów oraz ukończenie 35. Maratonu Warszawskiego. Pośrednim celem w najbliższej perspektywie jest przebiegnięcie 10km na ORLEN Warsaw Marathon.
Posiadam buty LunarGlide+ 4, komplet ubrań termoaktywnych na różną pogodę oraz aplikację Endomondo PRO na Androida.
Jestem na diecie nisko-węglowodanowej: 160g węglowodanów, 60g tłuszczu, 200g białka. W diecie korzystam z suplementacji białkowej za pomocą koncentratu białka serwatkowego oraz suplementacji witaminowej Centrum. Dieta nie jest przygotowana przez dietetyka tylko przeze mnie osobiście, ale idealnie sprawdza się w moim przypadku, jest sycąca, stosunkowo łatwa w przygotowaniu i nie mam na niej efektu yoyo. W swojej diecie stosuję co tydzień tzw. cheat day kiedy to pochłaniam większe ilości węglowodanów (np. pizza, kebab, piwo) żeby nie przyzwyczaić organizmu do zmniejszonej ilości węglowodanów i kalorii oraz nie rezygnować z życia towarzyskiego.
Na razie korzystam ze zmodyfikowanej wersji treningu: Od zera do bohatera - czyli w miesiąc od 0 do 10 km. Mój trening różni się od tego ze strony tym, że startuję z wyższego pułapu niż 2 minuty, trenuję 5 razy w tygodniu, ale zachowuję podobny wzrost objętości treningowej oraz poprawiam sprawność za pomocą dodatkowych ćwiczeń.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, zapraszam do czytania i komentowania
adampl - od tuńczyka do maratończyka ;)
Moderator: infernal
- adampl
- Wyga
- Posty: 63
- Rejestracja: 01 mar 2013, 12:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- adampl
- Wyga
- Posty: 63
- Rejestracja: 01 mar 2013, 12:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Hej,
Nie odzywałem się od dawna, ale też nie było o czym pisać. Zmagałem się z paskudną grypą, a w efekcie prawie nie biegałem.
W trakcie choroby, gdy tylko poczułem się troszkę lepiej od razu szedłem pobiegać. Podczas jednego z tych treningów przebiegłem 3km ciągłym biegiem w czasie ponad 20 minut, nawet sobie nie wyobrażacie jaki byłem z siebie dumny Niestety niezaleczona choroba ciągle wracała, co poskutkowała tym, że mój plan treningowy upadł. Jednak nie zrażam się tym i będę próbował dalej, ponieważ postępuję wg zasady, że po drodze do sukcesu trzeba odnieść niezliczoną ilość porażek.
Moją zmorą są piszczele, które zaczynają boleć po przebiegnięciu około 1km. Ból jest tak duży, że bieg staje się niemożliwy, nawet marsz sprawia ból. Muszę się zatrzymać i po chwili mogę znów biec odcinek bez bólu. W marcu udało mi się je rozbiegać, ale teraz po przerwie od treningów ból wrócił ponownie. Przeczytałem dziesiątki postów na ten temat w których każdy pisze coś innego mam mętlik w głowie i nie wiem jak sobie z tym poradzić.
Na razie to tyle, trzymajcie za mnie kciuki
Nie odzywałem się od dawna, ale też nie było o czym pisać. Zmagałem się z paskudną grypą, a w efekcie prawie nie biegałem.
W trakcie choroby, gdy tylko poczułem się troszkę lepiej od razu szedłem pobiegać. Podczas jednego z tych treningów przebiegłem 3km ciągłym biegiem w czasie ponad 20 minut, nawet sobie nie wyobrażacie jaki byłem z siebie dumny Niestety niezaleczona choroba ciągle wracała, co poskutkowała tym, że mój plan treningowy upadł. Jednak nie zrażam się tym i będę próbował dalej, ponieważ postępuję wg zasady, że po drodze do sukcesu trzeba odnieść niezliczoną ilość porażek.
Moją zmorą są piszczele, które zaczynają boleć po przebiegnięciu około 1km. Ból jest tak duży, że bieg staje się niemożliwy, nawet marsz sprawia ból. Muszę się zatrzymać i po chwili mogę znów biec odcinek bez bólu. W marcu udało mi się je rozbiegać, ale teraz po przerwie od treningów ból wrócił ponownie. Przeczytałem dziesiątki postów na ten temat w których każdy pisze coś innego mam mętlik w głowie i nie wiem jak sobie z tym poradzić.
Na razie to tyle, trzymajcie za mnie kciuki