Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

10.10 piątek - ostatnie bieganie przed Maratonem - poranna kombinacja alpejska

Poranek - Daniels zaleca do 30 minut BSa. Ja ponieważ nie biegałem wczoraj, postanowiłem trochę to zmodyfikować - wyszło 2km BS + 2x (1km TM + 1km BS) + 4 przebieżki po 110m (przerwa w marszu).

I tyle. Jutro wyjazd do Poznania, odbiór pakietu, na mieście jakiś makarĄ i tyle :)

A Google pogoda mówi tak, więc kto lubi ten lajkuje, kto popiera, to udostepnia :bum:
Obrazek

Pod koniec dnia jakieś podsumowanie zrobię :)

MARATON POJUTRZE :spoczko:
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Takiego smsa dostałem na mecie :)
Gratulujemy ukonczenia 15. Poznan Maraton. Twoj czas brutto 04:01:54, netto:03:59:38, miejsce: 2734-OPEN, 1148-M30 www.sts-timing.pl
Krótkie podsumowanie (dla wielbicieli dramatu, małych zwrotów akcji i umiarkowanych happy endów pewnie jutro będzie standardowe :) ):
Impreza super, organizacja, punkty, kibice, trasa, nawodnienie, odżywianie, taktyka na trasę, dyspozycja dnia, pogoda - wszystko idealne. Czułem moc, to był ten dzień.

Brakło siły biegowej - na podbiegach zostawiłem najpierw rezerwę na atak na 3:50, potem wydawałoby się bezpieczne 3:55, a to, że nie poległem na ostatnich 2km zawdzięczam sile woli, która znalazł u mnie pacemaker na 4:00.

Tylko tyle i aż tyle.

Urwalem 58 sekund z życiówki - wystarczyło, żeby znaleźć się po tej docelowej stronie czwórki.

Dzięki za wsparcie :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Maraton numer 2 - obiecana relacja :)

Wstęp - podsumowanie przygotowań:
1. Daniels - Plan A - 24 tygodnie
2. Kilometraż - 834 wybiegane.
- Fazy 1-3 700 łącznie
- Faza 4 - 135... (przeziębienie + inne rzeczy na które marudziłem ;)) podejrzewam, że 1000 (łącznie w całych przygotowaniach) by pękł.
3. Akcenty - chciałem na początku liczyć, ale sorry, nieee :)

Rozdział I Przygotowania (w skrócie, oszczędzę Wam całości :bum: )

1. Carboloading - od wtorku - żadnego wypłukiwania, itp - po prostu wcinałem węgle - zacząłem słodzić herbatę, zmieniłem ciemniejsze pieczywo na jasne, na obiad więcej makaronu, białego ryżu, trochę pyrków, słodyczy (ale bez szaleństw) - jedyne z czym szalałem - czekolada rozpuszczalna z mlekiem (Decomoreno) :) w piątek (jako najważniejszy dla carboloadingu dzień - zawalony przed debiutem), śniadanie jajecznica z białym chlebem, obiad zapiekanka mięsno ziemniaczana (żonka zainspirowala się programem Pyszne 25 :hej: ), na kolację skoczyliśmy do knajpy (na makarĄ, a jak :bum: ) - wybraliśmy dość modny łódzki lokal Drukarnię - bo zawsze !@#$% karmili, niestety ostatnio chyba obrośli w piórka i to już druga wizyta, gdzie nie do końca jesteśmy zadowoleni - po wiedzmy, że czarny makaron z łososiem i krewetkami zawierał w sobie 3 krewetki i ilość makaronu taką, że machnąłem kilka razy widelcem i mi się skończyło. Smak super, ale mało ;) więc po makaronie stwierdziłem - RYŻ - i poszlismy na sushi ;) nasza ulubiona suszarnia dała radę (Gejsza sushi - jak ktoś nie był, niech idzie - Sochers Platinum Reccomended ***** :taktak: ) więc pozytywne nastawienie mode on

2. Wyjazd - wyjazd do Poznania o 13.30 w składzie ja, żonka z brzuchem i kumpel na 3:1x. Na miejscu na expo koło 16, odbiór pakietów, pasta party (WTF - dopłata 2 PLN do pasta party przed Maratonem?), zakup 2 żeli Agisko, do hotelu rozpakować się i na kolację. Dla odmiany makarĄ :bum: znów bardzo dobry, ale tym razem dużo :) na koniec już w hotelu zimny browar (a co!), obejrzałem 2 połowę meczu naszych kopaczy i do wyra o 23 - wcześniej wszystko poszykowane, numer przypięty, chip zamocowany, woda nalana do bidonów, słowem all inclusive.

3. Przed startem - 7:00 budzik, rzut oka na pogodę za oknem i od razu micha się ucieszyła, bo pogoda idealna :) potem śniadanie składające się z białego pieczywa i dżemu truskawkowego marki Piotr i Paweł ;) łyk izo i na miejsce. Dotarliśmy szybko, bo hotel (Campanile) przezornie wybrałem w miejscu, z którego nie będzie problemu z dotarciem w pobliże startu - i faktycznie, udało nam się podjechać i zaparkować na dzikim parkingu, skąd spaceru było raptem z 800m. Trochę martwiło mnie to, że cały czas a to kaszlnąłem, a to zacharczałem - no coś jest nie cacy cały czas.

4. Rozgrzeweczka - lekka, w końcu to maraton, trochę truchtania, wymachów, i tyle - ja dzielnie w moim pomarańczowym płaszczyku foliowym z napisem "Dbam o Zdrowie Łódź Maraton" :) bardzo fajny patent, trzyma ciepło i nie żal się rozstać z tym na starcie :) 5 minut do startu, wbijam do strefy, ustawiłem się między balonami na 3:45 (jak będę biegł równo z nimi, to znaczy, że za szybko), a tymi na 4:00 (jak będą mnie doganiać, znaczy że czas przyspieszyć :bum: ) i czekam na start. I czuję moc - choć tętno ciut za wysokie, to ja czuję moc, i wiem, że będzie dobrze.


Rozdział II Maraton

Odliczanie, i bum, poszli jak mustangi. No, przynajmniej pierwsze 10 metrów, potem of korz marsz ;P i po chwili zaczął się faktyczny bieg.

Równiuteńko przy przebieganiu nad matą wcisnąłem START na Garminie i lecę swoje - założenie jest trzymać się pierwsze 2-3 km po 5:40, żeby nie poniosło, a potem już około 5:30 - podbieg wolniej, zbieg szybciej, a koło 32 kma zejść poniżej 5:30 z zamiarem ataku na 3:50 (tak, czułem, że dam radę). Tętno dość szybko podjechało na 170 bpm, ale nie czułem w związku z tym żadnego dyskomfortu - taki dzień, że to była tylko liczba - bo dyspozycja dnia była super. Uprzedzając, powiem, że trzymałem tempo i tętno w ryzach praktycznie do 40 kma, z drobnymi wyjątkami na podbiegach, ale jak się podbieg kończył, tętno wracało na 170.

Biegłem swoje, nie za wolno, nie za szybko - pierwsza piątka 27:53, więc średnio 5:33 - a ja cały czas luźniutko, z rezerwą, bez spiny, wiedziałem, co mam przed sobą - więc biegłem swoje. Jakieś krótkie, luźne wymiany zdań ze współbiegaczami - plaża normalnie :)

Pierwszy punkt odżywczy - przed Inea stadionem, bardzo dłuuuuugi, wygodny, ja leciałem schematem - zmoczyć gąbkę, polać głowę, i po picie - 3-4 kubki wody, jeden w siebie, drugi na siebie, bez zwalniania, wybierałem te stoły gdzie było pusto i nie musiałem nikogo omijać, itp.

Sam stadion fajny - organizatorzy obawiali się i ostrzegali, że będzie wąsko na wbiegu - na szczęście peleton się rozciągnął i żadnych kolizji nie było (w zasięgu mojego wzroku przynajmniej). Trochę szkoda, że nie była to meta (fajny czas bym miał :P) bo wbiegając w debiucie do Atlas Areny w Łodzi czułem się jak Hajle ;) ale i tak robiło wrażenie. Więc lecimy dalej - sporo kibiców, część anemiczna, część energetyczna jak króliki Energizera - a ja swoje - przybijam dzieciakom piątki, co jest fajnym powerem dla mnie i dla nich :) w pewnym momencie po piątce przybitej jakiemuś dwulatkowi słyszę jego mamę "widzisz, mówiłam, że Ci pan piątkę przybije?" :)

Po 8km pierwszy żel - Nutrend. Fajny, płynny, wszedł !@#$%. W pewnym momencie trochę mi poginęły znaczniki kilometrów (bo wyłączyłem autolapa i lapowałem ręcznie - ale że miałem ustawione tempo odcinka, to wiedziałem, że jest ok. To jak bardzo i uciekły znaczniki zobaczyłem na 10 km - czas odcinka 22:12, czyli umknęły mi aż trzy :D Na dyszce czas 55:33 - zgodnie z założeniami. Zaraz potem zaginął w akcji znacznik z 11km :P niemniej biegłem swoje, cały czas rezerwa pod nogą, nieważne, czy zbieg, czy podbieg. Ja jak maszyna - circa 5:30. Punkty odżywcze gąbka, picie, "prysznic", picie, i dalej - praktycznie nie traciłem na nich czasu. Wszystko jak po sznurku. Na 16 km żel - tym razem Agisko - gęsty, ale szybko wpadł do żołądka, łyczek wody z bidonu i zapomniałem o żelu :)

Przez jakiś czas biegłem z dwójką ludzi w koszulkach Spartanie dzieciom. Pytam się kobitki - na jaki czas biegnie - ona do mnie 4:15. Rzut oka na garmina - tempo 5:30 :hej: więc pytam, czy jest tego świadoma, że bardziej na 3:50 a nie na 4:15 biegnie. Ona na to - "wiem, ale ja inaczej nie umiem" :) koło 17km zaczęła zwalniać, to ja poleciałem swoje. Potem podczepiłem się pod grupkę 4 gości, bo trzymali ładne 5:30, ale oni koło połówki zaczęli zwalniać, więc nie chcąc zamulać, poleciałem swoje.

Na połówce - 1:56:53 - wszystko zgodnie ze scenariuszem i rezerwą w nogach. Nie powiem, czułem, że biegnę od dwóch godzin - ale to była raczej świadomość wysiłku, a nie zmęczenie :)

Podbieg na 24 km, który wyglądał najgorzej na profilu trasy - na miękko, z lekkim zwolnieniem, a potem już dalej równo. 25km - żel i lecę. Aż do podbiegu w okolicy 30km, przed punktem odżywczym. To była seria, która mnie zmiotła. Podbieg 500m, zbieg, podbieg 400m, zbieg, podbieg 1km :trup: i tu na tym ostatnim zostawiłem swoje rezerwy - sporo ludzi podchodziło pod ten podbieg - ja biegłem, na samej górze już wiedziałem, że będzie mnie to kosztowało na koniec. Tylko jeszcze nie wiedziałem ile.

W tym miejscu została równa dycha, a ja miałem czas 2:58:00. Nawet lecąc po 6:00 wychodziły 2 minuty zapasu na złamanie czwórki :) więc luz, a ja w duuużo lepszej formie niż w Łodzi, zarówno fizycznie, jak i psychicznie - wydolność, oddech, wszystko cacy, mimo 3h biegu. Ale nogi poczuły - tempo spadło do 5:45. Krótki zbieg (500m) i znów pod górkę - niby nic, ale jakby nie ten fragment od 30 do 32km... Po mijanych coraz większych ilościach piechurów stwierdziłem, że nie tylko mnie ten fragment rozłożył. Po kolejnym kilometrze, jak już miałem nadzieję, że kryzys minął - tempo spadło mi do 6:00 i po 500m bum - ja chciałem biec dalej, organizm miał inne zdanie. Więc marsz - a dookoła mnóstwo maszerujących. Mijając jednego klepnąłem go w plecy mówiąc "jak już maszerujemy, to przynajmniej szybko", zaśmialiśmy się obaj, ale gość przyspieszył :)

5 minut marszu - tylko liczyłem, jak to wpłynie na czas - ale na 3:55 miałem jakąś rezerwę. Pomogło. ruszyłem, początkowo wolniej, 5:45, potem przyspieszyłem do 5:35 - to już było tempo, którym mogłem to 3:55 próbować dowieźć i najwyżej walczyć o coś więcej. Strasznie mnie zdopingowała myśl, że na mecie czeka żonka, a mnie zostało już raptem 3x minut - to przecież w sumie niewiele. Więc lecę - dałem radę 2 kilometry, potem ciut wolniej, ale najważniejsze, że równo. Czułem metę nosem, 3:50 dawno pożegnałem, 3:55 jeszcze realne, wiem, że dam radę z siebie wykrzesać jeszcze 3-4 km szybszego biegu przed samą metą, po prostu wiem - ważne, żeby odpalić we własciwym momencie.

Ostatni wodopój - dotychczas było dobrze, za to tutaj jakiś zawodnik zabiega mi drogę i staje (!) przede mną przy kubkach z wodą. Staję, myślę co myślę, wymijam i biegnę dalej, wybity z rytmu. 900 metrów dalej - pierwszy raz w życiu na zawodach (i chyba w tych butach) - rozwiązane sznurowadło (!). Nie muszę mówić, ile to kosztuje czasu i wysiłku na tym etapie, jak to już bardziej głowa biegnie, bo nogi chciałyby sie zatrzymać? 400 metrów dalej - wypada mi bidon (!!) trza wracać, wymijać ludzi i znów ruszyć. Zaciskam zęby, i biegnę dalej. Zmuszam się do biegu - mijamy patrol Policji przy wiadukcie, a tam co? Kkurffa, znów pod górę :/ a ja na oparach. Dociągnąłem tak z górki do skrętu w lewo w Armii Poznań - zawrotka i pod górę... przechodzę w marsz, wiem, że nie dam rady podbiec więcej, po prostu wiem. Idę, mijam jakiegoś gościa, mówię - dawaj, jeszcze 3 kilometry. On do mnie - wziąłem dwa przeciwbólowe na dwugłowy, mam nadzieję, że w ogóle dociągnę.

Idę - w pewnym momencie słyszę "za nami balony na 4:00". Jak to kurfaa, przecież miałem zapas - ruszam biegiem (pod ta cholerną górę...), na 4:00 prowadzi pacemaker, którego poznaliśmy dzień wcześniej w hotelu - sympatyczny gość, mówi "spokojnie, trzymajcie tempo, to już niedaleko, nie odpadać, jak ktoś ma siłę, atakujcie". Trzymam się go właściwie siłą woli (czemu tu kurffa nie jest płasko?), patrzę jak wolno mijają te cholerne metry tego cholernego podbiegu, podbiegu, który masakruje mi nogi, ale przede wszystkim głowę - wiem, że nie mam z czego przyspieszyć, i będę musiał bronić czwórki, żeby nie wyjść gorzej niż w debiucie.

CZWÓRKI! A jeszcze 5km temu 3:55 wydawało się bezpieczne! O nie kurde, nie dam się! Mijamy szczyt tego podbiegu, zaczynam zbiegać, słyszę "alleluja" dochodzące z okolic moich czworogłowych, zostały niecałe 2km. Słyszę jak ktoś pyta pacemakera - "jaki mamy zapas?" - "około 20 sekund". Jezu, tylko DWADZIEŚCIA? Ja potrzebuję więcej, dużo więcej! Jak się okaże potem, odcinek między 40 a 42km zrobiłem po 5:34, ale wtedy czułem jakbym wdrapywał się na pionową ścianę.

Zęby zaciśnięte do granic możliwości, wzrok w ziemię i lewa, prawa, lewa, prawa. Byle nie patrzeć na ten podbieg. Biegnę i marzę o tym, żeby moje nogi wysłały do mózgu sygnał, że trasa się wypłaszcza, spróbuję podbiec. Ale nie, cały czas pod górkę. Zero świadomości zewnętrznego świata, jedynie asfalt i lewa prawa. I pod górę. Dookoła grupa na 4:00, jedni mnie wyprzedzają, innych wyprzedzam ja. Nagle przestaję biec "pier...lę, nie dam rady".

Mentalny samokop w dupę, ruszam, nie patrzę na garmina, bo te metry tak wolno mijają, a ja już tak bardzo nie mam z czego biec. Znów staję, znów jakiś magiczny respawn i lecę. Jak poczułem, że trasa się lekko wypłaszczyła, rzucam wszystko co mam, totalny beztlen, głowa włączona na tyle, żeby nie wpaść na mijanych zawodników - ostatnie 500m według Garmina po 4:28, puls 188 i meta - ja w sumie nie wiem czy biegłem, czy po prostu siłą woli tą cholerną metę przyciągnąłem do siebie.

Wpadam za bramkę, rękawami łapię powietrze, w kolejce po kocyk termiczny chwieję się jak pijany z lewa na prawo - patrzę na zegarek - zatrzymałem czas na 3:59:58 :szok: :szok: :szok: dopiero później okaże się, że zrobiłem to sporo po wbiegnięciu na metę (załamanie czasoprzestrzeni tudzież blackout) i oficjalny czas wyjdzie o 20s mniej.

Życiówka poprawiona o 58 sekund, znalazłem się po właściwej stronie czwórki. Walka była duuuuużo większa niż w Łodzi w debiucie, mimo podobnego czasu.

Tyle relacja - wnioski później.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Obiecane podsumowanie :)

Czego brakło, czyli przyczyny 3:59:38 zamiast 3:49:xx:
1. Luki w treningu - siła biegowa - tym mógłbym chyba objąć pierwsze trzy punkty - bo jak inaczej można określić to, że wydolnościowo, oddechowo i nawet tętnowo wszystko było ok, a trzy podbiegi mnie rozłożyły? Fakt, że combo było paskudne, ale mimo wszystko. Niby na poczatku przygotowań coś tam robiłem, ale potem jak było mało czasu, to liczyła się objętość i treningi z planu Danielsa, a inne wypadły.
2. Podbiegi na trasie - na cieszącej się złą sławą Silesii z tego co wyczytałem u Sosika zegarek naliczył mu 360 m UP. Mi Garmin pokazał 210. Też chyba niemało (w każdym razie tak twierdzą moje nogi).
3. Brak ogólnorozwojówki i core - no cóź, brak i tyle ;) mimo, że wiedziałem, że w Łodzi brakło, to tutaj nie uzupełniłem - były próby ale niemrawe.

Bonus: czego brakło na formę na 3:45:
1. Zdrowia - na 4 fazę - w momencie, kiedy miałem szlifować tempo maratońskie (inna kwestia, że w 2 wydaniu Danielsa w planie A są tylko chyba 2 longi z TM - a wczesniej albo BSy albo progi i interwały), wypadło mi sporo treningów, a inne robiłem nie na 100%.
2. Dokładnej realizacji planu - różnie bywało z realizacją i kilometrażem, w sumie nie pobiegłem żadnego longa 20+ na TM.

Co się udało:
1. Większy kilometraż i regularność - nie licząc września - czerwiec 175km, lipiec 188km, sierpień 208km
2. BPS przed startem - wszystko poszło ok, nic nie zawaliłem, jak zawodowiec.
3. Brak niespodziewanych niespodzianek w trakcie biegu - żadnych kontuzji, itp.
- żadnych otarć i pęcherzy (mimo, że plastry zeszły z sutków po 2km) - za mną podobno na metę wbiegł gość z zakrwawionymi sutkami i rozpłakał sie z bólu :orany: pęcherze na stopach znalazłem po maratonie - ale nic bolącego więc się nie liczyło :)
4. Byłem dużo lepiej wytrenowany niż w Łodzi, - chociaż może nie widać tego po wyniku - czułem to w trakcie biegu, jak i po - w kwietniu na mecie wyglądałem jak zdjęty z krzyża i do wieczora pochłaniałem wszystko co mi żona podstawiła - tutaj już w niedzielę wieczorem oprócz lekkiego spięcia w biordach i czwórkach, oraz ogólnego podmęczenia z cyklu "biegałem długo" - luz totalny. Doszedłem do siebie wydolnościowo w kilkanaście minut, co przy takiej końcówce jest sporym zaskoczeniem. Mało tego, schody były mi niestraszne :D
5. Ogólnie widać kumulacje treningów w mojej formie - bieganie BD po 25km nie było niczym szczególnym, a wiosną jak pobiegłem 25km w Pucharze Maratonu - czułem to :)

Do dziś zero zakwasów, itp, itd.

Ogólnie to co mam teraz, czy będe miał po roztrenowaniu jest dobrą bazą pod wiosnę - doświadczenie też zaprocentuje - i plan na najbliższy maraton nieustająco 3:45 :hejhej: , a jak coś z treningu wyjdzie więcej, to fajnie :)

EDIT:

A dla chętnych jak wyglądał maraton z perspektywy Garmina :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

28.10 wtorek - CUD - Czas Unieść Dupę i pobiegać :bum:

Wreszcie znalazłem chwilę, gdzie okienko infekcyjne chyba odpuściło - a może się po prostu oszukiwałem i chciałem pobiegać :spoczko: więc po powrocie z pracy transformacja w superbohatera w ledżinsach i na trasę ;) Wtorek wieczorem 6532824784 podejście do pompek :bum:

Wczoraj była premiera moich nowych butów - Puma Faas 500 v1 (bo udało mi się wymienić na wieksze :P) - i jestem bardzo pozytywnie po tym pierwszym epizodzie do nich nastawiony. Biega się naprawdę fajnie. W wyczuwalny sposób mają mniejszy drop i są twardsze niż moje Asicsy (które jak były nowe wydawały mi się bardzo miękkie), ale to nie tylko nie przeszkadza, a dodatkowo jest bardziej naturalne ;) Mam świadomość, że proces adaptacji chwię bedzie przebiegał, więc na razie nie będę forsował ani tempa, ani dystansu.

Sam trening - się nie zapisał ;) - od jakiegoś czasu mam otwarty ticket w Garminie, bo mi się po 3-4x zgrywa trening w różnych konfiguracjach, a poprosili o aktualizację Garmin Express (ok) i usunięcie i dodanie zegarka w GE. I tu się coś mega popieprzyło, a jak po 2h zgrywania wreszcie połączyłem jedno z drugim - to treningu w zegarku brak. No cóż, nie była to jakaś mega aktywność, więc mogę wklepać z palca - chociaż zależało mi na kalibracji footpoda :P Dziś chyba się pokuszę o master reset, ponowne parowanie i kalibrację footpoda na nowych butach. Taki The New Beginning :)

Biegłem luźno, powoli, spokojnie, delektując się tym, że ruszyłem zad ;)

Łączny dystans: 6,8km, Czas: 42m:30s (orientacyjnie), Średnie tempo: 6:15 (orientacyjnie) min/km, Tętno średnie: około 150, Tętno max: 155

Dzis rano waga pokazała 83,5kg - więc przez te dwa tygodnie jednak nie wrzuciłem nic :szok: więc to paramatr wyjściowy, jeszcze do poprawy.

A tu bonusowo dwie foty ;) ja i moje nowe buty :)
ObrazekObrazek
Ostatnio zmieniony 31 paź 2014, 10:57 przez sochers, łącznie zmieniany 1 raz.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

30.10 czwartek - ...wstał rano (6:00) i pobiegł... :bum:

Nie powiem, że wstawanie żeby pobiegać o 6 rano, jak sie poszło spać po północy jest łatwe. Tym bardziej nie jest, jak to pierwsza taka pobudka od jakichś trzech tygodni. No ale czuję głód biegania :)

Było zimno - więc na góre wskoczyły 3 warstwy - termika z długim rekawem, polar i wiatrówka - z poczatku myślałem, że przegiąłem, ale bieganie wolno ma to do siebie, że tego ciepłą generuje sie mniej :P i okazało się że takie -3 przy tempach >6:00 to jest granica dla tego zestawu. Przy wyższych tempach, -5 i niżej (chyba że mocno wieje).

Nowe buty, zimno, lekkie przeziębienie - więc bez szaleństw. Do lasku - mam takie coś kilometr od domu :) bardzo przyjemnie się biega :) można zazdrościć :)

Obrazek
lekka doza narcyzmu :)
Obrazek

Fajne bieganie bez historii - miałem tylko trochę wyższe tętno jak zbiegłem z asfaltu na trochę mniej równą trasę. Po drodze spotkałem wiewiórkę ;) ciekawostką jest to, że biegając tam widziałem już dziki, łosia, zające, w cholerę bażantów, kunę (chyba), ale wiewiórkę chyba pierwszą :) a mały łobuz latał dookoła drzewa uniemożliwiając mi zrobienie dobrego zdjęcia :hahaha: w końcu przysiadł na jakiejś gałęzi jak kura na grzędzie, a ja pobiegłem dalej.

Obrazek

Łączny dystans: 7,31km, Czas: 45m:05s, Średnie tempo: 6:1 min/km, Tętno średnie: 156, Tętno max: 168 - końcówka, jakoś podskoczyło.

Po master resecie udało mi się znów połączyć zegarek z Garmin Connect (po odinstalowaniu i ponownej instalacji) - więc teraz treningi będą już zgrywać się same - za to okazało się, że błąd powielania treningów jest także dla tych wklepanych ręcznie - więc support dostał nowego maila z linkami do analizy ;)

Z pamiętnika gajowego - wieczorem jadąc z żoną do sklepu, jadę taką płytową drogą, i nagle jakieś 100m dalej widzę samochód, który najpierw wrzuca lewy kierunkowskaz,wygląda jakby chciał skręcać w prawo, potem robi odwrotnie i w końcu staje na środku skrzyzowania i włącza awaryjne. Staropolskim zwyczajem pomyślałem "ki debil?", zwolniłem, i patrzę o co kaman. no okazało się, że tuż przed skrzyżowaniem do przejścia przez tą płytówkę szykował się dzik. Zatrzymałem się ze 3m od niego (nigdy w życiu nie byłem tak blisko dzika - tzn. dzika w całości, bo na talerzu nie liczę :bum: ), popatrzylismy sobie w oczy, chciałem zrobć mu zdjęcie, ale chyba poczuł respekt i się cofnął :hej:
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

3.11 poniedziałek - HA! Zaskoczeni? Ja tak :bum:

W weekend jakoś biegania nie było, zebrać się ciężko (a pogoda fajna), czasu mało ze względów wizytowych, to stwierdziłem - trza nadrobić. No i wstałem. Po raz kolejny lekko nieogarnięty, 3 razy zaglądałyem do szafy (zegarek, pulsometr, koszulka), ale wreszcie wyszedłem. Na szczęście spojrzałem na temperaturę (Google moim przyjacielem) - stwierdziłem, że polar przy +7 to przegięcie :spoczko:

Plan na razie - biegać spokojnie, przyzwyczaić nogi do butów - bo poprzednio dwukrotnie zakup nowych butów kończył się ITBSem :grr: więc teraz spokojnie, lekko, luźno, równo, pilnując kadencji (bez przesacy oczywiście) i mieć fun. No i nie przeziebić się - bo odpukać, ale ostatnio czuję się lepiej. Na razie plan wykonuje ;)

Z ciekawostek - zainstalowałem sobie w telefonie Google Fit - fitness tracker oparty na akcelerometrze - nie trzeba żadnych bransoletek, liczy kroki (rozpoznaje bieganie) i tyle. Pokazuje, jak dużo (albo mało) czasu człowiek spędza w ruchu. Przez to dałem się spotkanemu rano kumplowi namówić na spacer, zamiast jazdy autobusem. 25 minut zamiast 10/15 (korki ;)), ale przyjemnie.

Link do Garmin Connect jakby ktoś chciał rzucić okiem.

Łączny dystans: 7,08km, Czas: 41m:47s, Średnie tempo: 6:1 min/km, Tętno średnie: 152, Tętno max: 165.

A poniżej zdjęcia, z krajobrazu "podzikowego" :D

Obrazek
Obrazek
Obrazek
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

5.11 środa - pchając wagon z węglem

Z chodzeniem wczesnym spać mam ostatnio (permanentne) problemy, ale ze wstawaniem na szczęście mniejsze. Więc o 6.20 byłem na trasie. I to zonk - od początku biegło mi się kiepsko, ale myślałem że "rozbiegam". Tętno po kilkuset metrach 160 :lalala: i rośnie. A ja biegnę wolno, wtf? Ogólnie czułem się, jakbym pchał wagon z węglem, stąd tytuł dzisiejszego odcinka. Po dwudziestu minutach miałem ochotę wsiąść w autobus i wrócić MPK do domu. No niefajnie. Na koniec jeszcze dwie próby przebieżek, ale jak mi się zakręciło w głowie z wysiłku (wtf? vol.2) stwierdziłem, że kończę truchtem.

Trening na zaliczenie, ciężki, mimo niskiego tempa i małego dystansu, po prostu bleee. Może jutro będzie lepiej, bo też planuję wstać - na razie chcę robić krótsze jednostki, a częśćiej, bo cały czas mam świadomość, że rozbieguję nowe buty. A zenki dzielnie czekają na swoją kolej ;)

Łączny dystans: 6,71km, Czas: 39m:40s, Średnie tempo: 5:44 min/km, Tętno średnie: 163, Tętno max: 183 (przebieżka)

A tu nostalgiczne zdjęcie torów biegnących w siną dal :hej:
Obrazek
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

11.11 wtorek - zawody. Miały być...

No miały, start opłacony, zero spiny, bo ostatnio to więcej kombinujemy wyprawkę dla młodego, dorzucając kolejne elementy na stos ;) W Święto Niepodległości na popołudnie zapowiedziana rodzinka (się ma imieniny, to święt państwowe zrobili, a co :bum: ) więc o 11 będzie optymalnie, jeszcze zdążę pomóc w przygotowaniach :)

Ale...

W sobotę otrzymałem smsa o treści "pępkowe u mnie w poniedziałek 10 listopada". No i jakby tu powiedzieć - mój start stanął pod mocnym znakiem zapytania. A żeby jeszcze podnieść dramaturgię - w niedzielę trafiło mnie jakieś dziwne zatrucie pokarmowe/szybka jelitówka, która mnie wyłączyła na cały dzień :echech: Jak pech to pech. A rano w poniedziałek do pracy.

Niemniej miałem jeszcze mocny plan we wtorek biec (jakbym się czuł na siłach, to może na <50) - z pępkowego wróciłem w stanie DOBRYM, co uważam za sukces, tyle tylko że po 2 w nocy. I podejrzewam, że jakby nie sobotnie zatrucie to bym dał radę pobiec. A tak, to nie dałem rady wstać :smutek:

No cóż, bywa - szkoda trochę, bo cały czas się przymierzam, żeby jednak zejść poniżej 50, a najlepiej 48 minut w 2014, tylko muszę posprawdzać, gdzie w okolicy są jeszcze (najlepiej) atestowane biegi. Jak nie będzie, to polecę sam dla siebie trasą tego wczorajszego - jest 3km ode mnie :) ale to muszę się przygotować, bo mi forma trochę siadła. Może Daniels na 5-15km?

12.11 środa - rozruszanie

Dziś postanowiłem wrócić do regularnego biegania. Wstałem o 5:45 (to tak a propos artykułu o bieganiu rano), zobaczyłem przebieg tego weekendu na wadze (84,8 = +1,5kg) i wyszedłem biegać - plan - zrobić dychę i biec wolno.

I plan wyszedł, przy oczywiście mocno podniesionym tętnie, ale patrząc na mój tryb życia przez kilka ostatnich dni - nic w tym dziwnego. Nie był to najbardziej komfortowy bieg, ale sprawił mi przyjemność, bo brakowało mi biegania. Co prawda od 7km zaczęło mnie coś boleć na rzepce w lewym kolanie, ale zrzucam to na karb ostatniego niebiegania. Porozciągam, i zobaczę w piątek.

Łączny dystans: 10,1km, Czas: 1h:02m:11s, Średnie tempo: 6:10 min/km, Tętno średnie: 155, Tętno max: 167 (końcówkę ciężko mi się biegło :/)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

16.11 niedziela - zawody. Zaskoczeni? Ja też

Cały ten tydzień stoi pod znakiem szykowania miejsca młodemu - składanie mebli, uzupełnianie wyprawki (jezu, ile tego jest, jakby kompania cała się miała rodzić, a nie sztuk raz ;)). I na bieganie nie ma nie tyle czasu, co siły. W piątek już nawet obudziłem się o 5:45, ale po 15 minutach nieudanych prób dźwignięcia zadu z łóżka - przypomniałem sobie, że regenercja jest tak samo ważna jak trening, więc postanowiłem się godzinkę zregenerować jeszcze. No, półtorej :bum: za to sobota regeneracyjne skrobanie farby ze ściany - będę kładł płytki klinkierowe w połowie przedpokoju a druga malował :)

Sobota wieczór - SMS - "jedziesz jutro na Puchar Maratonu?". No co było zrobić, pojechałem. Co prawda jakoś formy nie czułem na takie ściganie, i miałem jakąś dyszkę zrobić, ale gdzieś mi utkwiło w pamęci, że najgorsze zawody są lepsze niż najlepszy trenign, to wystartowałem. Pamiętałem jeszcze tylko, że Grzesiek (Arc) leci dziś debiut, życzyłem mu powodzenia i w drogę.

Plan - nie umrzeć i dobiec w jakimś zadowalającym czasie (w okolicy 5:00 na km). Realizacja - Garmin zmierzył 5,2km (trasa bez atestu, po lecie i faktycznie dłuższa, czas 26:12 - mój maks na dziś. W końcówce zostało siły na łyknięcie kilku gości, oraz równowagi, żeby w sprincie 3:30 robiąc zwrot o 90 stopni 50m przed metą nie dać "się ponieść" ;) Tętno dobiło do 196 - mój wyliczony z kalkulatora max 197 chyba by padł, jakbym jeszcze ze 100 miał lecieć :bum:

Captain's log - Bycie wyprzedzanym przez Karolinę Jarzyńską, która wystartowała parę minut po Tobie sprawia,że czujesz się jak toczący się wagon z węglem wyprzedzany przez Porsche. Dosłownie i w przenośni :)

Łączny dystans: 5,2km, Czas: 26m:12s, Średnie tempo: 5:02 min/km, Tętno średnie: 184 (pojechałem), Tętno max: 196 - a co! :)

Dzików brak.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

18.11 wtorek - wyrzuconym z wyra być :bum:

Kombos lekarz, zakupy okołodziecięce i remo-bud ciąg dalszy :) i 00.30 w łóżku. Budzik 5:50, zadziwiająco rześko się obudziłem - gdzieś wyczytałem, że ludzki tryb snu składa się z 1,5h cykli - czyli człoweik bedzie bardziej "wyspany" po 3h snu, niż po 3:45, analogicznie po 6h niż po 6,5 (bo się go wtedy wyrywa z jakiegoś głębszego snu i dłużej dochodzi do siebie). U mnie to wygląda na to, że to 5,5h, a następnie 7h.

Po pobudce jakoś się nie mogłem zebrać i wstać, ale moja żona zabrała mi kołdrę :bum: i stwierdziła "wstałeś, to idź biegać!" :hahaha: No to poszedłem

Wyszedłem 6.10, zrobiłem małą pętelkę 7km, czując mocno czworogłowe - aż się zastanawiam, czy to od tego, że w jakichś powyginanych pozycjach w weekend skrobałem ścianę, czy to po prostu od "szybkiego biegania piątki" (jezu jak to brzmi) w niedzielę.

No w każdym razie biegłem wolno, na niskim pulsie, pilnując, żeby to było rozbieganie - "wolne treningi biegaj wolno" - a i tak jakoś schodziłem <6:00.

I do domu - zastanawiałem się, czy jeszcze z 1-2km nie dorzucić, ale ponieważ ostatnio zaniedbałem rozciąganie (i zgrubienie na piszczelu zaczęło pobolewać), to wybrałem wariant rozsądny - te 10 minut przeznaczyłem na streczing, prusznic, sniadanie i 8.15 w pracy :) miodzio.

Łączny dystans: 7,01km, Czas: 42m:25s, Średnie tempo: 6:03 min/km, Tętno średnie: 151, Tętno max: 161

A miny ludzi na przystankach po szóstej, jak ich mijam bezcenne - nawet dla czegoś takiego warto byłoby wstać rano i się przebiec.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

21.11 piątek - drugie wyjście biegowe w tygodniu. Nareszcie

Mój tryb życia ostatnio to praca, po pracy zakupy+remont (i tutaj uwaga - nie kupować farby Śnieżka kolory cośtam - badziefffffff), 00:00 do wyra. Wczoraj podjałem połowicznie (nie)udana próbę pobudki o 5:50 i wstania na bieganie (tzn. obudziłem się, ale nie wstałem :bum: ).

Czwartek do 22 malowanie (3 warstwa, mega gruba i wciąż są smugi...), potem ogarnianko u młodego w pokoju, bo to początek 36 tygodnia, i znów budzik 5:50. Tym razem sukces - wstałem i pobiegłem. Znów mała pętla (<7km), żeby być rozsądnie w pracy, Garmin zwiechę złapał i odzyskał satelity po restarcie, więc umknał mi ponad kilometr, ale stwierdziłem, że skoro biegam BSy, to na cholerę mi dokładne tempo? Poleciałem ciut szybciej, po 6:00, tętno około 155-160, ale komfortowy bieg, luźno, machałem łapkami żeby regulować kadencję, ostatnie 500m zrobiłem po 4:45, żeby przedmuchać płuca. Pikawa dobiła do 180, więc akceptowalnie.

Jutro i/lub pojutrze będę chciał jeszcze trochę pobiegać, może jakąć piętnastkę zrobić - organizm domaga się biegania :)

Tyle :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

25.11 wtorek - ... bo wczoraj padało :bum:

Wczoraj miałem wolne, ale to nie znaczy, że laba, w sumie cały dzień zajęty, w domu o 17. Ale wieczorem postanowiłem iść pobiegać, plan nawet na jakieś 15km był, bo mnie nosiło :) ubrałem się, wyszedłem i z niesmakiem zorientowałem się, że pada - mi co prawda deszcz niestraszny, ale w domu ciężarna, a ja sie nie przygotowuję do Olimpiady i walki o złoto (jeszcze), tylko staram wrócić do regularnego biegania - więc w tył na lewo do domu, a bieganie przełożyłem na dziś, żeby przeziębienia nie złapać jakiegoś :) już i tak miała swoje przeżycia, jak na jej oczach w sobotę się z drabiny zje...chałem :jatylko:

Ogólnie dziwne, ale ostatnio łatwo mi się wstaje o 5:45 :taktak: wiem, jak przerażająco to brzmi, ale chyba coś "zaskoczyło" :D o 6:03 wcisnałem start i pobiegłem do parku na Zdrowie - dawno tam nie byłem, a kręcenie ostatnio tego samego kółka mnie nuży (po lesie nie biegam, bo musiałbym wymienić baterie w czołówce, a formy nie mam na ucieczkę przed dzikami :D).

Na razie żadnych przygotowań, same BSy, i to wolne - mięsnie trochę zastałe, szybkości brak, wydolności też - ale jak się ją straciło, to i się odzyska :) taka pierwsza faza Danielsa ;) Muszę pójść na jakiś Parkrun i pobiec piątkę na poważnie, żeby zobaczyć jaki poziom prezentuję - bo chyba latanie na tempach z 5k w 22:46 to byłby zły pomysł,m a z drugiej strony, biorąc pod uwagę wynik z ostatniego Pucharu Maratonu na 5k, musiałbym BSy biegać 6:24-6:48, toż to ja stoję szybciej :bum:

W parku minałem 3 biegaczy - mijam jednego, 100m dalej drugiego, kolejne 100m dalej trzeciego - jakby się umówili :)

Dziś mi się bardzo przyjemnie biegało, mimo, że po przerwie i po męczącym weekendzie. Tętno podniesione, ale komfortowo. Ogólnie - "buduję bazę" - taką wersję przyjąłem i takiej się będę trzymał :hahaha:

Łączny dystans: 9,01km, Czas: 54m:48s, Średnie tempo: 6:05 min/km, Tętno średnie: 156, Tętno max: 168
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

15 dni = 360 godzin = 21600 minut = 1296000 sekund od ostatniego biegania

Część niebiegowa (ku przestrodze) - czyli tu się usprawiedliwiam :)

Tyle własnie minęło od mojego ostatniego biegania. Dramat. Ale to pokłosie tego, że postanowiliśmy trochę "ożywić przedpokój", a właściwie taki mały jego załom - tylko ściany - raptem 12m2. Plan był taki - połowa do pomalowania na ciemniejszy kolor, druga połowa - do położenia okładziny klinkierowe - takie nieszkliwione, ze strukturą. Obejrzałem filmiki na jutubie, stwierdziłem "dam radę", skoro to żadne rocket sicence, "zajmie mi to weekend" - kwestię tę wypowiedziałem w czwartek, 20 dni temu... Moja żonka od razu pomnożyła moją estymatę przez dwa :P wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że ja zawsze hurraoptymistycznie planuję (żebyście widzieli moje listy TO DO :D). Ale żadne z nas nie podejrzewało, że zajmie to AŻ TYLE czasu - jakbym wiedział, to bym wziął człowieka i dawno byłoby skończone. Ale nie, zrobię sam, nikt nie zrobi tak dokładnie, jak ja.

No i w końcu zrobiłem. Ale... klinkier miał leżeć na ścianie, która była wcześniej pomalowana. Bardzo dobrze pomalowana (ja sam :)), dobrą farbą lateksową. Więc, żeby mi klinkier nie spadł, musiałem zdrapać farbę. Więc 6h pracy na wstęp. Gruncik, linie prowadzące, i lecimy. No tośmy polecieli - jak się nie ma doświadczenia, to robi sie uważnie, powoli, żeby czegoś nie spieprzyć. I jak np. po 2h miałem 4 rzędy (po 2,2 metra) płytek położonych (ale idealnie równiótko, pod linijkę), to było to dość depresyjne ;) więc zrobienie całości do sufitu zabrało mi 3 podejcia po 4h. Oczywiście po pracy, kończąc późno wieczorem. Następny krok, to docinanie i przyklejanie połówek, itp. Następne 5h pracy (w końcu trzeba było dobrze pomierzyć, żeby ciąć raz, a nie pięć, i żeby po cięciu odliczyły mi się wszystkie palce). Tu stwierdziłem - zaraz koniec. BŁĄD. Nawet nie błąd, WIELBŁĄD. "W Praktikerze powiedzieli" - nie ma potrzby kupowac gotowej fugi - może pan fugować klejem, zwłaszcza jeśli będzie pan to potem chciał malować. No to stwierdziłem - "Luz".

Mając rozrobiony klej, zauważyłem pewien brak, a mianowicie - nie miałem czym tego kleju upychać w fugi - nie da rady jak w klasycznych płytkach, bo przecież one sa chropowate i cała struktura o którą chodzi pójdzie w ... Polskę. Więc moja żona pół żartem pół serio rzuciła, że mi pożyczy rękaw cukierniczy :bum: mnie nie trzeba 2x powtarzać :D więc zrobiłem przez godzinę 4,4m fugi. I stwierdziłem, że tak to się zabiję własną ręką, bo tak wolno idzie, więc stwierdziłem, że będę upychał szpachlówką :bum: efekt czasowy podobny, tylko mniej się sie człowiek brudzi :hahaha: kilka godzin później i kolejne kilka rzędów fugi dalej, stwierdziłem, ze "ni ch...a Pani Marysiu" - że tak dalej być nie może. Wydobyłem wyciskarkę do silikonu, wydobyłem kończący się klej montażowy, wycisnąłem do śmieci resztkę 10 minut barowałem się, żeby rozmontować kartusz nie niszcząc go, i udało się :D po czym napakowałem do niego kleju i zaczałem fugować. Praca przyspieszyła x2, choć tempo zawrotnym nie było dalej. Więc (łacznie) 9h (w 3 podejściach) później - skończyłem fugowanie (jestem dokładny i drobiazgowy, co mnie czasem zabija jak widać) :bum: Po tym wszystkim zostało już tylko pomalować ten klinkier (4h) i voila - ściana gotowa :bum: :bum: :bum: Ale efekt zajebisty - teraz tylko szklarz i montaż lustra ;) ale to nie wymaga ode mnie pracy, uff.

Hmm, moje zmagania coś mi przypominają :D
Obrazek

Część biegowa - wreszcie!
Miałem biegać wczoraj wieczorem, po malowaniu ;) ale skończyłem o 23.15 i stwierdziłm, że jednak rano - mimo, że była taka mega mgła, że widocznośc spadła do 10 metrów - wyczes :taktak: Niedowierzanie na twarzy mojej żony "ty wstaniesz?" - dodatkowo motywujące.

Dziś, 5:45 budzik (Fak yeah!). Wstałem, mimo, że miałem mega pokusę wrócić do wyrka. Przemknąłem do przedpokoju, w którym wieczorem zgromadziłem górę ciuchów biegowych (żeby dobrać do porannej pogody). Ale oczywiście zapomniałem polara :D niemniej równo 6:00 zameldowałem się przed klatką. Garmin odwykł chyba od bycia używanym, bo fixa łapał parę minut, aż zmarzłem i zacząłem truchtać.

6:08 wcisnąłem start i ruszyłem. Wolno, ponad 6:20, ale ważne, że biegłem. Poleciałem do Parku na Zdrowie, bo chciałem zrobić dyszkę - taki cel na dziś :) w parku widziałem świeże ślady biegacza, ale samych biegaczy brak ;) za to rowerzystów nadspodziewanie dużo, nie rekreacyjnych, tylko "transportowych", niemniej szacun. I jechali po ścieżkach rowerowych. Można? Można :taktak:

A sam trening? Tempo równe, starałem się nie spinać, nie powłóczyć nogami (nie jest łatwo, jak się w listopadzie zrobiło marne 50km), biec luźno. Chyba wyszło. Tętno z kosmosu, cały trening rosło, na koniec biegnę 6:06, a pikawa 180 bpm. No cóż, się ma zaległości co? :bleble:

Spojrzałem właśnie na statystyki objętościowe - wrzesień 93, październik 98, listopad 52... dramat, trzeba to poprawić :)

Łączny dystans: 10,03km, Czas: 1g:01m:24s, Średnie tempo: 6:08 min/km, Tętno średnie: 167, Tętno max: 183 no cóż, takie przerwy ucza pokory i pokazują, że jednak poziom z sierpnia był niezłu ;)

A tu foto z poranka - zawsze taka oszroniona trawa mnie przeraża ;)
Obrazek
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

"Mało" biegania, więc może coś w zastępstwie? Core Stability Tydzień 1 dzień 1

Biegania wciąż brak i w najbliższym czasie pewnei też nie za wiele będzie, ale brak ruchu doskwiera jak kamień w bucie - niby cały czas to samo, ale coraz gorzej wkurza. Poranki w tym tygodniu odpuszczałem przez "niechcemisizm", a wieczory już bardziej ze zdrowego rozsądku - bo padał jakiś marznący deszcz, a ja muszę pilnować, żeby infekcji nie złapać, bo mnie na porodówkę nie wpuszczą :lalala:

Na szczęście udawao mi się pilnowac wagi (czyt. nie żreć), aż do ostatniego weekendu. No i jakoś wczoraj rano wlazłem na wagę. I tu szok :orany: +2 w stosunku do tego co pokazywała przed weekendm. Czyli ciasto marchwekowe z mascarpone i migdałami mi nie posłużyło. Tak smao jak spora liczba kanapek i galaretki w cukrze :bum:

Więc wieczorem postanowiłem zrobić coś w domu - padło na ćwiczenia core stability. Wersja dla początkujących, tydzień pierwszy :D I o ile niektóre mogę stwierdzić, że niektóre (z tych pięciu :P) wykonuje mi sie dobrze, to ćwiczenie numer 4 to mordęga. Na razie tam gdzie mogę, trzymam minutę, tam gdzie nie - 30 sekund (aitor zaleca 30-90s - zależnie od możliwości). Ale zrobiłem wszystkie 4 serie (chociaż przy trzeciej zastanawiałem się, czy nie spasować :smutek: ) i dzis jakoś nie mam zakwasów. Więc powoli do przodu.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
ODPOWIEDZ