ZuZu :: Dobrze było, ale się skończyło. ::

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Otóż. Przywiodło mnie tu czyste wyrachowanie oraz miłość do pieniędzy. Nieodwzajemniona niestety. Skutkiem czego, ponad 3 tygodnie temu nawiązał się mój romans z bieganiem, będący najtańszą formą zaspokojenia mojej żądzy ruchu i głodu endorfin.

Z wyposażenia posiadam zatem jedynie jako takie buty biegowe a poza tym kreatywność pełną gębą lub, jak kto woli - totalna prowizorka: zamiast Garmina stary dyktafon, na którym interwały odmierzają mi skrojone własnoręcznie w Audacity mp3-ki, zamiast shock absorbera o dwa numery za mała góra od kostiumu kąpielowego świetnie spełnia swoje zadanie, trzyma nie tylko to do czego została stworzona, ale sprawdza się również jako kieszonka na wspomniany dyktafon. Do tego stare, lekko przykrótkie spodnie od dresu, co kwalifikuje je jako odzież termiczną oraz do kompletu męska bluza z przeceny. I biegniemy.

A nie, przepraszam, na razie jeszcze nie biegniemy. Maszerujemy i pełzniemy. Na zmianę. Bo plan jest taki:
http://skarzynski.pl/porady/biegiem-po-zdrowie/

Jestem w czwartym tygodniu.

Jeśli ktoś z Was spotka pełzającą po Warszawskim Ursynowie opisaną wyżej osobę, ciągnącą za sobą dodatkowo zapierającego się, rudego kundla to...to nie ja. Wszelkie podobieństwo osób i wydarzeń jest całkowicie przypadkowe!

:hej:
Ostatnio zmieniony 23 kwie 2013, 23:28 przez zu.zu, łącznie zmieniany 5 razy.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Kto to powiedział, że długość nie ma znaczenia? Nie ważne. Otóż kłamał parszywie!
Oszwabiłam sama siebie na serie interwałowe. Zgrywając sobie treningową mp3-kę na ten tydzień dodałam nieświadomie jedną więcej i śmigam już drugi raz nie 10 a 11 powtórzeń. Zorientowałam się dzisiaj. Wracam do domu, charcząc i wycierając toczącą się z pyska pianę, przyglądam się wyświetlaczowi na dyktafonie... I co widzę? 34 minuty! Jakim cudem wcześniej to 34 nie dało mi do myślenia, skoro trening to 10 x 3 minuty? Spuśćmy na to zasłonę milczenia.
Ale ha! Dałam radę. Yeah!

::

A poza tym co? No poza tym to właśnie nie wiem, czy to Yeah! tak bardzo mi się należy. Biłam się z myślami, czy się przyznawać, ale dla uczciwości kronikarskiej wypadałoby. Niestety. Więc otóż. Zadowolona byłam z siebie jak prosię w deszcz, że dałam radę. I że nawet jakoś tak pierwszy raz, na ułamek sekundy, taka lekkość jakaś, luz jakiś taki mi się w trakcie treningu pojawił. Nawet powiedziałabym, że: coś jakby...przyjemność? I wtedy właśnie olśniło mnie, że - wyjątkowo dzisiaj - ThermLine Forte wzięłam nie przed obiadem jak zawsze, ale przed treningiem właśnie. I oklapłam. I z oł jeah zrobiło się oł nieach.
Bo teraz nie wiem czy ten ogień co miałam na treningu to była zasługa mojej systematycznej pracy czy pieprzu cayenne?
No i tak to.

::

Duperele:

Rudy zaczyna kumać o co chodzi. Coraz rzadziej zdarza mu się wyrwać do krzaczka lub tętnicy szyjnej innego, mijanego na trasie sierścia.

Godzina: 18.00, Pogoda: 20-cia kila stopni, słonecznie, niewielki wiatr. Dystans: 4 km.

Puchną mi ręce. Co ciekawe - w serdelki zamieniły mi się tylko palce ręki w której nie trzymałam smyczy. Hm.

Cza zainwestować w lepszą czapkę na łepetynę. W tej po 5 minutach mam mózg na twardo.

Muzycznie monotematycznie:
Billy dawał kopa:
http://www.youtube.com/watch?v=NCZuYS-9qaw&ob=av2e
I Billy studził:
http://www.youtube.com/watch?v=ClxXDfvtoj0
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Nie, nie, nie, nie. To nie był mój dzień.

Rudy widział dzisiaj tylko psie tyłki i krzaczki, kilkanaście razy wpakował mi się prosto pod nogi - cały trening to jedna wielka szarpanina z nim i wymuszone skoki przez ruchomy, futrzany płotek.

Dodatkowo pogoda. Idealna. Żeby się przeziębić. Kilkanaście stopni, zimny i silny wiatr plus zamiennie: słońce vs zachmurzone niebo. W połowie zaczęłam kichać jak szalona. Nie uchroniła mnie przed tym nawet nowa czapeczka*. A tak na to liczyłam.

Przeczytałam wczoraj:

http://treningbiegacza.pl/trening/porad ... nia-porady

i dzisiaj zaczęłam wdrażać. Dostałam takiego przyśpieszenia, że przez moment czułam, że biegnę, hahaha. Wypstrykałam się po trzecim interwale i z podkulonym ogonem musiałam wrócić do standardowego świńskiego truchtu.

Każdorazowo łapią mnie kolki. Słabną trochę gdy oddycham przeponą w trakcie marszu, ale podczas biegu znowu boli bardziej. Nie bardzo wiem jak temu zapobiec.

::

Duperele:

Godzina: 18.00. Pogoda: zimno, silny wiatr, wychodzące i zachodzące słońce = zatokowy killer. Dystans: 4 km.

* taka: http://store.nike.com/pl/en_gb/?l=shop, ... gid-460582
Leciutka i zgrabna, ale głowę i tak miałam mokrą jak ją zdjęłam, mimo, że było zimno a zatoki siadły mi już w pierwszym kwadransie.

Pomimo podłego nastroju zmobilizowałam się i delikatnie dopieściłam też inne części ciała:

http://www.youtube.com/watch?v=QQW90SIv ... ure=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=Zts3KMSp ... ure=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=vGtZgYWt ... ure=relmfu

::

Zakończyłam tym samym 4 tydzień planu. Cieszę się, że w przyszłym tygodniu czeka mnie jedynie zwiększenie interwałów o jeden. Nie widzę się wydolnościowo biegnącej 2 minuty. Chyba nie wspomniałam wcześniej - mam astmę.
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Tydzień 5 :: Dzień 1 z 3 :: 36 minut - 12 x (1′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 4,7 km

::

Houston mamy problem!

Fok. Ależ byłam pewna, że będzie luzik. Tylko jedna minuta więcej. Pikuś.
I nie wiem co mnie tak załatwiło: masowy najazd pyłków, ścigający się ze mną wiatr czy kapryśność słońca, które bawiło się ze mną w ciuciubabkę co chwilę chowając się za chmurami. Wiedziałam co się święci już w pierwszych dwóch minutach marszu; efektowne błyski, mroczki i inne cudaki latające przed oczami, cieśnina Bosfor w miejscu tchawicy, dobrze znane uczucie, że mam na sobie nie bluzę a Boa. Nie to z piór.
Potem standard. Siadły mi zatoki i na koniec musiałam przyśpieszyć, bo skończyły mi się chusteczki a nie miałam kasy na nowe zaopatrzenie.
Teraz elegancka gorączka i ból łepetyny do kompletu. Oczy pandy gratis.

Nom. To tak. W sumie to jak odezwą się kolana to będę miała spodziewany komplet.

I nie wiem co dalej?

Jednakże. Jako, że moją największą przyjemnością jest pastwienie się nad sobą plan wykonałam. Z lepszym metrażem niż założony.
Zrobiłam też ćwiczenia na ramiona, pasibrzuch i poślady.

::

Z założeń nie zrobiłam:
rytm oddechu: 3/2

::

Gnał mnie dzisiaj (nomen omen):
http://www.youtube.com/watch?v=XSzRE5_u02M
A w truchcie towarzyszył (o ironio):
http://www.youtube.com/watch?v=XiLulP9EErc

Idę z Rudym na spacer - doprawić się na amen.

::

Edit: W środę pójdę polatać starym zwyczajem w nocy, bo tak sobie teraz przemyślałam sprawę i jak dotąd w ciągu tych 4 tygodni, trzy czy cztery razy robiłam trening w dzień (dzisiaj godzina 17-ta) i za każdym razem tak samo się to kończyło, czyli choróbskiem. Światło mi szkodzi? Sesese... :sss: Szkoda mi tylko zmieniać trasę, bo ta była fajna, prawie bez świateł. Ale jak dla laski do latania po nocy to chyba jedynie sprintem. :hahaha:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Środa, 16 maja 2012)

Tydzień 5 :: Dzień 2 z 3 :: 36 minut - 12 x (1′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 4,2 km

Pożarło się przez ostatnie dwa dni i wczoraj w dniu biegowym ważyłam tonę. Zawsze wtedy jedyne na co mam ochotę to zalec. Gdzie bądź. Ale zaczynając ten plan postanowiłam, że tym razem różne takie moje "zawsze" będę miała głęboko. Dlatego wczoraj, punkt o ustalonej godzinie "coś w okolicach północy" opięłam ciało seksownie przylegającą, męską bluzą w rozmiarze XXXXXXL, Rudego wcisnęłam w szelki i poszli my.
Zjechaliśmy na dół, otwieram drzwi do klatki i ...jak nie pizgnie! Wietrzycho takie, że z zimna skurczyłam się o połowę. W pierwszym odruchu pomyślałam sobie, że: "Pierdzielę!!! Nie biegam! Dopóki nie kupię biegowego: cyckonosza, gatek, koszulki, spodenek, butów w moim rozmiarze, zegarka z pulsometrem i GPS-em oraz przeciwwiatrowego czegokolwiek z domu nie-wyj-dę!"
Szczękałam zębami, Rudy odcedzał kartofelki a obok co chwilę ktoś przebiegał. Część w strojach jakby właśnie z bobsleja wyskoczyli, ale większość jednak bez szału: bluza, gatki i tyle. Wstyd mi się zrobiło, że jestem takim cieniasem zwinęłam Rudego i polecieliśmy i my.

Obrazek

Faaajnie było. Pierwszy raz aż tak fajnie. Nie mogę się doczekać piątku - chcę więcej!

Pilnowałam się, żeby nie przyśpieszać - 500 metrów mniej niż ostatnio, za to dużo przyjemniej.

::

Zrobiłam standardowy mikro-zestaw na tyłek, ręce i brzuch.
Od przyszłego tygodnia dodam coś na plecy, bo czuję, że ten odcinek to u mnie totalny flak. Ból kręgosłupa jest bardzo silny.

::

Rytm oddechu 2/2, 3/2 mi nie pasuje -są dla mnie za płytkie.

::

Coraz częściej udaje mi się rozluźnić w trakcie biegu.
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Piątek, 18 maja 2012)

Tydzień 5 :: Dzień 3 z 3 :: 36 minut - 12 x (1′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 4,1 km

Było super. Nie czułam się zmęczona. Czułam za to wreszcie ból mięśni. Lubię to. :taktak:

Ćwiczeń nie zrobiłam, bo nie miałam czasu - dzisiaj wieczorkiem odrobię pańszczyznę. :bum:

::

W poniedziałek coś nowego: 2 minuty biegu. Chyba zaplanuję sobie na to 3 km. Zauważyłam, że im więcej biegu proporcjonalnie do marszu tym krótszy dystans. Jak tak dalej pójdzie, to te w całości przebiegnięte 30 minut to będzie honorowa rundka wokół podwórkowego śmietnika. :hahaha:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Poniedziałek, 21 maja 2012)

Tydzień 6 :: Dzień 1 z 3 :: 28 minut - 7 x (2′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,4 km


Uwaga! Uwaga!
Poszukiwany plan: "30 minut ciągłego biegu w 160 tygodni"! Widział ktoś? Obecny, 16-to tygodniowy targnął się wczoraj na moje życie. :hahaha:

Pierwsza dwuminutówka najbardziej dała mi po dupie. I nie jest to poetycka metafora. Po prostu: bolał mnie tyłek. Wyjścia widzę trzy:
a) wykorzystać poSIADany potencjał i zmienić aktywność z biegania na sambę
b) schudnąć (mission impossible)
c) zakupić coś a la shock absorber w wersji zabezpieczającej tyły
Możecie coś polecić? Getry, spodenki, bielizna biegowa - cokolwiek zanim zanim doprowadzę tyłek do stanu, w którym będzie mi się poniewierał w okolicach pięt ?
Jak skończyłam pierwsze 2 minuty to stało się już drugi raz coś, co mnie trochę niepokoi. Na maxa spuchły mi łydki. Myślałam, że mi skóra na nich pęknie. Nie chodzi o mięśnie, tylko o krążenie. Strasznie bolesne i nieprzyjemne uczucie. Spotkaliście się z czymś takim? :niewiem:
Pobiegłam dalej i odezwały się piszczele.
W trzecim interwale już na serio zaczęły boleć mnie całe nogi, ale tak jak tygryski lubią najbardziej - mięśniowo. Ucieszyłam się. Radość trwała 2 minuty marszu i skończyła się w czwartym interwale, gdy przestałam czuć nogi i zaczęłam się potykać. O chodnik. Na prostej drodze. Moja godność osobista wróciła chyłkiem do domu zostawiając mnie samą na trasie. W domu obejrzałam podeszwy butów i jedyne miejsce gdzie są wytarte to właśnie czubki. Dużo to mówi o mojej "technice" biegania. :hahaha:
W piątym interwale złapałam rytm i się biegło. Fajnie było.
Szósty i siódmy interwał nie czułam nic poza palącą purpurą twarzy, po której, mimo czapeczki, pot lał mi się strumieniami do oczu i skapywał z nosa. Kap, kap, kap.
28 minut, w tym 14 minut biegu a opis jak z Biegu Rzeźnika. :hej:

::

Światkiem masakry był Jay-Jay:
http://www.youtube.com/watch?v=yw1ex41QKOA
zawsze jakiś taki chudzieńki mi się wydawał, ale teraz - no w sam raz - też tak chcę. :bum:
A oddech łapałam z Nicolasem:
http://www.youtube.com/watch?v=zyyeLon6dGY

::

Wynalazłam patent na wypadające z uszu słuchawki. Mam takie kiepawe, od starego dyktafonu i ciągle mi któraś wypadała albo sprawiała takie wrażenie, co mnie wkurzało niemiłosiernie. Więc: kabelki przekładamy od tyłu szyi, następnie przed uszami przeciągając kabel od dołu ucha, potem za ucho, tak jakby je owijamy (te uszy znaczy się), a na koniec słuchawkę wkładamy do ucha od przodu. Trzyma się i nawet nie drgnie. Tiki tiki szczyt techniki dla ubogich. Polecam. :hej:

::


I znalazłam taki fajny kalkulator prędkości

::

Ćwiczeń nie zrobiłam, bo biegałam po północy i jak wróciłam to padłam, ale i tak jestem z siebie zadowolona jak prosię w deszcz. Kto mi zabroni. :bleble:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Środa, 23 maja 2012)

Tydzień 6 :: Dzień 2 z 3 :: 28 minut - 7 x (2′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,5 km

Gapię się w ten monitor i gapię i próbuję wykrzesać z siebie choć trochę optymizmu na okoliczność tego posta, ale godzina minęła i nic, więc jedyne co mi pozostaje to lojalnie ostrzec: uwaga, będą smęty! Komu dobry nastrój miły, niech się lepiej od razu ewakuuje. Ewentualnych przekornych - jakby co - ostrzegałam.

Źle mi, bo zostałam porzucona. Wprawdzie nie mieliśmy nigdy specjalnie zażyłych relacji, a właściwie trzymana byłam zawsze na chłodny dystans, ale wygląda na to, że tym razem zostałam porzucona definitywnie. Otóż Zdrowie, bo o nim mowa, spakowało swoje manatki i wyprowadziło się. Wygląda na to, że na dobre.

Dziś miałam apogeum migreny trwającej intensywnie od poniedziałku. Zdarza mi się często, ale ten ból trwa już z mniejszą lub większą intensywnością ponad dwa miesiące i mimo leczenia nie chce odpuścić. Jutro znowu idę do doktorów i zobaczymy co wymędrkują tym razem. Dzisiaj miałam niemiłe olśnienie, że ten okres wzmożonych problemów z moją łepetyną to mniej więcej czas rozpoczęcia mojego planu i zrobiło mi się smutno jak cholera. Ostrzegali? Ostrzegali. Mam nadzieję, że to jednak tylko zbieg okoliczności.

Tak czy siak zostałam nafaszerowana różnymi medykamentami i wreszcie, po trzydniowej wizycie migrenie powiedziałam: pa, pa. Zanim do końca zamknęły się za nią drzwi zdążyłam ubrać siebie i Rudego i o wyjątkowo jak na mnie wczesnej porze, bo trochę przed 21-ą poszłam pobiegać. No i ogólnie porażka. Przebiegłam, nawet nic mnie nie bolało, bo działały leki przeciwbólowe, więc pewnie nawet jakbym sobie nogę złamała to bym nie poczuła, ale oddechowo kicha totalna. Duszę się. Więc nawet jeśli od doktorki nie będzie czerwonego światła na bieganie to chyba powtórzę ten tydzień jeszcze raz tylko dodam jeden interwał i będę tak robić, dopóki oddechowo będę dawała radę te dwie minuty. Z koniem się nie będę kopać. Ale bez kategorycznego zakazu i czarnego na białym, że ten łeb to na 110% przez szuranie to na pewno nie odpuszczę.

Koniec smętów.

Ale jakby komuś było mało melancholii to może jej sobie więcej zapodać. W przepięknym wydaniu: bardzo proszę.

Trzymajcie się!
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Piątek, 25 maja 2012)

Tydzień 6 :: Dzień 3 z 3 :: 28 minut - 7 x (2′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans:

Zagadka.
Trasę tym razem zaplanował mi zdrowy rozsądek: 2,5 km.
Wyprzedzały mnie spacerujące gołębie oraz dzieci na trójkołowych rowerkach.
Był obciach ale i przyjemność była. Fajnie, fajnie.
Zdziwienie przyszło jak dobiegłam do klatki a w słuchawkach dalej brzmiał Jay-Jay. Skręciłam w prawo, skręciłam w lewo, okrążyłam blok z lewej, okrążyłam blok z prawej i jak po powrocie wrzuciłam te zygzaki w google maps to mi wyśpiewał 3,5 km.
Dokładnie tyle samo co w środę.

Ki czort?

:lalala:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Poniedziałek, 28 maja 2012)

Tydzień 7 :: Dzień 1 z 3 :: 25 minut - 5 x (3′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,1 km

Przyrzekam. Jeśli kiedyś się przekręcę to zrobię to tak, żeby zza światów wystawić tu jeszcze rękę po zasłużoną nagrodę Darwina.
Piątek dodał mi skrzydeł. Jeszcze tego samego dnia zgrałam sobie nową mp3-kę na szybkość, wolność i przebierałam ze zniecierpliwienia nogami nie mogąc doczekać się poniedziałku.
W poniedziałek cierpliwość skończyła mi się tuż przed 16-tą i mimo pyłków, mimo gorąca i pełnego słońca poszłam sprawdzić czy mogę te 3 minuty przebiec.
Jak tylko zaczęłam poczułam się bardzo źle. Nic mnie nie bolało, nie czułam, że się duszę, nic takiego. Po prostu było mi strasznie słabo, kręciło mi się w głowie i ogólnie czułam, że odpływam, że dzieje się coś dziwnego. Na domiar tego po jakichś 500 metrach wyłączył mi się niechcący dyktafon a w nim nie mogę przewijać w obrębie danej ścieżki. Stanęłam i chwiejąc się na nogach przez chwilę dopuściłam myśl, żeby wrócić do domu i dać spokój, że odrobię to następnego dnia, ale zaraz mi się włączył mój głupi, ośli upór, włączyłam muzykę i zaczęłam od nowa. Szczerze mówiąc nawet nie bardzo coś pamiętam z tego biegu. Miałam wrażenie, jakbym biegła otoczona jakoś gąbką, było mi ciemno przed oczami, chyba po drugim interwale zaczęłam mieć nudności i miałam takie uczucie jakby swędzenia, ale nie chodzi mi o skórę tylko tak jakby od środka, nie wiem jak to opisać.
Przed domofonem miałam problem, żeby wybrać kod a w domu nie byłam w stanie nawet wziąć prysznica. Leżałam z dwie godziny w mokrych od potu ciuchach i czekałam, aż przynajmniej przestanie mi się kręcić w głowie.
Gdyby głupota miała skrzydła... :ech:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Środa, 30 maja 2012)

Tydzień 7 :: Dzień 2 z 3

Miało być: 25 minut - 5 x (3′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,1 km
Było: 34 minuty - 6 x 3′ biegu / 8 x 2′ marszu :: Dystans - 4,2 km

Było cudownie.

Chciałabym tak znowu.Tylko dłużej. I szybciej. Dużo szybciej. Gdzieś na wsi. Tylko ja i Rudy. Biegnący wolno, bez smyczy.
Jej. Marzy mi się.

Ale dziś i w mieście było cudownie. Piękna, wymarzona pogoda. Rześkość powietrza. Delikatny dotyk chłodnego wiatru na gorącej skórze. Granat nieba przyozdobionego gdzieniegdzie kolorową tęczą rozświetlonych zachodzącym słońcem chmur. Pierwsze światła w oknach i ruchoma rzeka żółto-purpurowych świateł zamiast ulicy. Spokój nocy wypierający pośpiech dnia.
Spokojny oddech. Rytm. Dustin.

Mogłam jeszcze dłużej i jeszcze dalej. Dobrze, że pojutrze już piątek.

::

Zestawiając z poniedziałkiem - bądź tu mądry człowieku i wiersze pisz. Nie umiem rozgryźć kaprysów swojego ciała.

::

Mam total fuck up z dyktafonem. W połowie trzeciego interwału zgasł. Na szczęście włączył się po wyjęciu i włożeniu baterii, ale musiałam zacząć znowu od marszu, więc wyszło w środku 4 minuty a nie 2 i pewnie dlatego byłam mniej zmęczona i pobiegłam więcej. To kolejny raz. Mam nadzieję, że jeszcze trochę pociągnie, bo jak całkiem padnie to już nie będę miała z czym biegać tych interwałów.

Ale nic to. Dziś jest szczęście.
:taktak:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Piątek, 1 czerwca 2012)

Tydzień 7 :: Dzień 3 z 3 :: 25 minut - 5 x (3′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3 km

Kupa rzeczy była do zrobienia tego dnia, więc ten bieg to taki mocno...w biegu był. :oczko:

W czerwcu zaczynam swój prywatny maraton. Po gabinetach lekarskich. Niech mi obadają ten jeden posiadany pęcherzyk płucny co to go mam w miejscu, gdzie normalny człowiek posiada dwa wielkie i sprawne płuca. Będzie siara jak się okaże, że to nie żadna astma-strasma ani inna alergia tylko pospolity brak kondycji, hehe. Jeśli nagle stąd zniknę po angielsku to wiecie... :hahaha:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Półmetek! Yeah! :spoczko:
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Poniedziałek, 4 czerwca 2012)

Tydzień 8 :: Dzień 1 z 3 :: 24 minuty - 4 x (4′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,1 km

Było idealnie.

Być może dlatego, że w weekend zrealizowałam, jak to nazywają w planie PUMY: Party Time. No. I to jest terminologia, która do mnie przemawia. I procentuje efektami. Tak było cudnie, że aż och ach...nie wiem jak to opisać.
Rytmicznie. Lekko. Trans-owa-to?
Czułam się jak nieujarzmiony dziki mustang gnający w świetle zachodzącego słońca przez dzikie prerie...eee tego...no dobra, trochę mnie poniosło - ale serio: nie było źle, tak?

A w ogóle to ja jestem typem, który biega na muzykę. A z Panią to ja mogę na koniec świata.
Oddech ujarzmiałam w sentymentalnych klimatach.
Awatar użytkownika
zu.zu
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 660
Rejestracja: 09 maja 2012, 14:42
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

(Środa, 6 czerwca 2012)

Tydzień 8 :: Dzień 2 z 3 :: 24 minuty - 4 x (4′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,1 km

Hahaha.

Po poniedziałku napaliłam się na to bieganie jak szczerbaty na suchary. Ledwo się lekko chłodniej zrobiło od razu zapakowałam Rudego w szelki, szybkie sikanko i poszli...i...ło matko! Gdzie ten trans? Gdzie ta moc? Gdzie ta lekkość? Ścierałam noski butów o płytki chodnikowe, całą uwagę skupiając na tym, żeby sobie nie przydepnąć własnego jęzora szorującego o chodnik. Tak się wlekłam, że jak mi zostało ostatnie 4 minuty biegu byłam hen, hen od domu. No ale, że mój blok wysoki to go widziałam majaczącego na horyzoncie. I nie wiem czy to ten widok, czy to, że się kawałek dalej światło zmieniło na zielone, czy ki czort - faktem jest, że nagle coś we mnie wstąpiło, wyciągnęłam giczki i pognałam jak ta rącza łania.

Niech mnie ręka boska broni przed takimi eksperymentami w przyszłości. :hejhej:
Ostatnio zmieniony 08 cze 2012, 01:41 przez zu.zu, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ