18 października 2013 Redakcja Bieganie.pl Sport

Mistrzyni poświęceń – rozmowa z Karoliną Jarzyńską


Piekielnie ambitna, a zarazem skromna i wymagająca od siebie do bólu . Nigdy nie przestaje walczyć. Wciąż czuje niedosyt. Dla biegania poświęca całe swoje życie, trenując odizolowana od świata w amerykańskiej Alamosie. I choć bieganie ma słodko-gorzki smak, to, jak mówi, właśnie sport ukształtował ją jako osobę. 

3.jpg
Podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie, fot. PZLA

Sezon letni zakończyłaś startem na Mistrzostwach Świata w Moskwie. Jakie były Twoje myśli po przekroczeniu linii mety na 10000 m?

Jeśli chodzi o start w Moskwie to trudno, abym była z siebie zadowolona. Na imprezie tej rangi trzeba biegać „życiówkę” lub przynajmniej być bardzo blisko niego. Mi się to niestety nie udało. Ponieważ nie zadowalam się samym udziałem w takich imprezach, dlatego pierwszą myślą jaka przyszła mi do głowy po przekroczeniu linii mety była "Jednak nie powinnam tutaj być". 

Karolino, ale przecież jako pierwsza w historii Polka reprezentowałaś nasz kraj w tej konkurencji i Twoje 15 miejsce można uznać za sukces. Jesteś chyba dla siebie za ostra. Chyba inaczej oceniasz ten bieg po czasie?

Kiedy emocje już opadły i przeprowadziłam rozmowę telefoniczna z trenerem Zbyszkiem Nadolskim, trochę się uspokoiłam. Choć muszę przyznać, że porażki działają na mnie deprymująco. Potrzebuję trochę czasu na dojście do siebie i wyciągniecie wniosków, pobycie w takich chwilach sama ze sobą.

Trudno chyba było zbudować Wam dwa szczyty formy, tym bardziej, że nie planowaliście startu w MŚ, bo wskaźnik PZLA wypełniłaś dość nieoczekiwanie, bijąc rekord Polski… 

Tak, ryzyko jakie wiązało się z tym startem, jeśli chodzi o szczyt dyspozycji sportowej, było bardzo duże. Wiadomo było, że od 31 marca, momentu, gdy pobiegłam 32:09 na ulicy w Nowym Orleanie i  wszystko co działo się potem, można nazwać moją najwyższą formą. Wynik 31:43, osiągnięty w Ostrawie i dający przepustkę na MŚ uzyskałam w czerwcu. Trener robił wszystko, abym była optymalnie przygotowana do Moskwy, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że ryzyko jest duże, jeśli chodzi o dotrwanie w takiej dyspozycji do sierpnia. Rozumiem, że prawdopodobnie niektórzy zadawali pytanie, po co pojechałam na MŚ, skoro zajęłam „tylko” 15 miejsce…. Takie pytanie też sobie zadałam, ale doszłam do wniosku, że w sporcie trzeba ryzykować i próbować swoich sił, bo jeśli podejmiemy ryzyko i wygramy, to będziemy szczęśliwi. Jeśli przegramy, to będziemy mądrzejsi. Po Moskwie jestem mądrzejsza, choć nie ukrywam, że pozyskanie tej mądrości bardzo bolało. Trener mimo wszystko wiedział, że jedyną szansą, aby być w dobrej dyspozycji podczas mistrzostw, było wjechanie, od razu po Ostrawie, w wysokie góry. Tam przez kilka dni bym odpoczęła, a potem powolutku ładowała się treningiem. No, ale realia były takie, że regulamin PZLA nakazywał start w Mistrzostwach Polski. Ten warunek spowodował zmianę planów.

Tam zdobyłaś złoto na 5000 m. Ale wracając do Moskwy, jako Twój kibic mogę Ci szczerze powiedzieć, że byłam dumna, że biegłaś w finale 10000 m. Sam awans na MŚ był w środowisku lekkoatletycznym uznany za duży sukces. Na pewno zasłużyłaś po nim na odpoczynek! 

Tak, po MŚ dostałam dwa tygodnie wolnego, zupełnie wolnego od biegania! W tym czasie wreszcie odwiedziłam rodziców, z którymi nie mam okazji widywać zbyt często przez moje wyjazdy. Po tej imprezie naprawdę nie miałam ochoty na nic co związane było z bieganiem. Naprawdę poczułam zmęczenie i to nie tyle fizyczne, ale psychiczne, mentalne. Proszę mi wierzyć – mój układ nerwowy działał już na pewnej granicy, a obciążenia treningowe u długodystansowców są naprawdę bardzo trudne. Trening jest długi, monotonny, a dodatkowo dochodzą sytuacje stresowe, związane ze startami, czyli organizacją, logistyka całego przedsięwzięcia biegowego. Dlatego mój trener wiedział, że po Moskwie muszę odpocząć. Był świadomy, jak bardzo to wszystko przeżywam, wiedział też, że sezon mam bardzo długi i dłużej już nie da się ciągnąć startów.

2.jpg
Karolina jest twarzą Łódź Maraton Dbam o Zdrowie, fot. LodzMaraton

 
Gdzie aktualnie trenujesz? Zaszyłaś się w swoim ulubionym miejscu – Alamosie?

Tak, obecnie przebywam w Stanach Zjednoczonych w Colorado, ponieważ miałam trochę problemów z organizacja startów w najbliższym czasie, a plany zmieniały się  u mnie z dnia na dzień. Początkowo myśleliśmy wraz z trenerem, abym późną jesienią wystartowała maraton. Mieliśmy dwie fajne opcje, ale po głębszych przemyśleniach, doszliśmy do wniosku, że jednak ten rok pozostanie już bez maratonu w moim wykonaniu. To był  naprawdę owocny i pracowity dla nas sportowo sezon, prócz, jak uważam, Moskwy oczywiście. Organizm potrzebuje jednak trochę odpoczynku, a ponieważ chcę jeszcze pourywać coś ze swoich „życiówek” w przyszłym roku, teraz jesień potraktuje troszkę ulgowo.

Kiedy kibice będą mogli zobaczyć, jak biegasz maraton? 

W kwietniu wystartuję w Maratonie Łódzkim Dbam o Zdrowie i to będzie na pewno mój start główny na pierwszą  cześć roku 2014. Obecnie jestem pod opieka stypendialną Sponsora głównego maratonu Firme Pelion i spółki Dbam o Zdrowie, dlatego w Łodzi będę chciała się po raz drugi zaprezentować z dobrej strony. Rok 2014 jest także rokiem w którym odbędą się ME w Zurichu. Start w tej imprezie też bierzemy pod uwagę z trenerem, ale nie wykluczamy też, że obiegnę na 5000 m lub 10000 m. Aby być dobrze przygotowaną do maratonu,  muszę być szybka na dystansach krótszych, dlatego na pewno do dyspozycji będę dochodziła poprzez bieganie krótszych dystansów i pewnie będą to starty za Oceanem.

Biegasz od niedawna w barwach MKL Toruń. Czy możesz liczyć na wsparcie klubu i sponsorów w przygotowaniach do startów?

Z Klubem MKL Toruń jestem  związana od lipca tego roku i bardzo się cieszę, że mogę go reprezentować i się z nim utożsamiać. Wcześniej przez długi czas pozostawałam niestowarzyszona. Jeśli chodzi o pozyskanie sponsorów –  jestem stypendystką Maratonu Łódzkiego Dbam o Zdrowie. Wsparcie jakie zostało mi ofiarowane przez firmę Pelion, pozwala częściowo pokrywać koszty moich inwestycji w siebie, co jest aktualnie dla mnie najważniejsze. Serdecznie dziękuje zarówno klubowi  MKL Toruń jak i Firmie Pelion, Dbam o Zdrowie za zaufanie, jakim mnie obdarzyli.

Sezon 2013 był dla Ciebie przełomowy. Pobiłaś aż dwa rekordy Polski. Niewiele zabrakło Ci w Łodzi, na trudnej trasie, do pobicia tego upragnionego rekordu – w maratonie. To będzie cel na nowy sezon?

Jak zawsze podkreślam – bicie rekordów nie jest moim celem samym w sobie. Przed startem zawsze chce pobiec po prostu najszybciej jak tylko będę mogła. Jeśli wychodzą z tego rekordy Polski to fajnie. Ponieważ jestem zawodniczką, którą ciężko "zadowolić" sportowo, to zwykle, mimo tych rekordowych biegów, mam ciągły niedosyt. Być może wynika to z tego, że biegam w bardzo mocnych biegach, gdzie startuje najlepsze zawodniczki na świecie,  i mimo tych niby doskonałych czasów, jakie osiągam, mam poczucie, że jestem daleko, daleko za najlepszymi.

Jeśli chodzi o maraton to jak zawsze przed każdym maratonem pragnę pobiec „życiówkę”. Zdaje sobie sprawę, że coraz trudniej będzie mi urywać te cenne sekundy, ale wierze, że jeszcze mogę tego dokonać… Dlatego, jak zawsze przed każdym maratonem, trening będę wykonywać w ciszy, odosobnieniu, wręcz wyizolowaniu. Kiedyś chciałam połamać 2:30 wydawało mi się, że to już będzie coś. Gdy pobiegłam 2:29, od razu pomyślałam o wyniku 2:28, bo wtedy czułabym się jak prawdziwa maratonka. Przyszedł czas, że udało się nabiegać 2:27, a potem 2:26. I dalej myślę, że teraz zadowoliłby mnie wynik 2:25 i wtedy poczułabym się wartościową zawodniczką. Nie jestem wcale zachłanna, po prostu ciągle myślę o rozwoju. Progres jest dla mnie zawsze najważniejszy.

Czy myślisz już powoli o przyszłości, np. jak będzie wyglądać Twoje życie za 5 lat lub planujesz założenie rodziny? 

(Śmiech) A dlaczego akurat za 5lat? Zaraz, zaraz, a za 5 lat, to ile będę miała lat? (Śmiech) Poważnie mówiąc, oczywiście, że pojawiają się myśli o zakończeniu przygody z bieganiem. Zresztą nigdy nie dopuszczam myśli, że ze w moim życiu jest tylko bieganie… Choć jak się teraz nad tym zastanawiam, to chyba jednak tak jest (Śmiech).

1.jpg
Podczas Mistrzostw Polski w Lekkoatletyce 2013

Niestety – aby biegać na przyzwoitym poziomie, to mówiąc na swoim przykładzie, bardzo wiele to kosztuje. W zasadzie całe życie jestem na walizkach, spędzając  wiele tygodni poza granicami kraju. I co z tego mam? Tylko 2:26 w maratonie. Czasami się zastanawiam, jak widzę np. Ukrainki, Rosjanki, Białorusinki, biegające 2:23, czy 2:22 to myślę o sobie w kategoriach nieudacznika…(Śmiech). Tak wiec, na tę chwilę, aby się rozwijać, muszę jeszcze na pierwszym miejscu w życiu stawiać trening i wszystko co z tym związane, czyli odpoczynek, podróże, starty. Myślę, że przyjdzie taki czas, że będę widziała, i że trener będzie też ze mną szczery do bólu i powiemy sobie, że czas zamknąć ten rozdział życiowy. A co potem? Mam nadzieje, że życie i sam Pan Bóg napiszą mi fajne, kolejne rozdziały. Nie mniej jednak, już teraz wiem, że sport ukształtował mnie jako osobę. Potrafię podejmować walkę, ponosić porażkę, dążyć do celu, kiedy wydaje się, że jest już naprawdę beznadziejnie. Chcę być dobrym człowiekiem tak po prostu i po ludzku.

Jak myślisz, co sprawiło, że stałaś się tak bardzo odporna na ból, z którym musi się zmagać podczas kryzysu maratończyk?

Każdy, kto biega maratony wie, że to dystans strasznie okrutny, nieprzewidywalny, bolesny. Tutaj nie ma miejsca dla tych, którzy nie potrafią walczyć ze słabościami, kryzysami, nie potrafią cierpieć. Oczywiście do tego wszystkiego można się przygotować treningiem, który tak naprawdę też jest bardzo trudny i ciężki do zniesienia. Mimo to maraton zawsze boli.

Zawsze szczerze powtarzam, że maratonu nie lubię, boje się go, stale ogarnia mnie przed startem lęk i niepokój. Ale staram się wierzyć, że tym razem nie będzie bolało, a jednak boli tak samo mocno! Zawsze walczę sama z sobą, z nikim innym, tylko z sobą i czasem. Nie liczą się rywalki i  nagrody. Podczas maratonu jestem tylko ja i biegnący ze mną czas. Nie potrafię chyba odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że stałam się odporna na" ból maratoński". Chyba mam to w sobie, bo przecież swój pierwszy maraton przebiegłam w starszych katuszach. Pokonałam go jedynie siłą. To już był sygnał –  mimo słabiutkiego czasu, potrafiłam cierpieć na maratonie.

Poza tym mam świetnego, wręcz fantastycznego trenera, który nigdy we mnie nie zwątpił, przy którym "dojrzewałam" do maratonu. Przechodząc wszystkie etapy od płaczu, smutku, poprzez radość i euforię.

Na zakończenie prosimy o wskazówkę i zarazem radę. Wielu biegaczy zostało lub chce zostać maratończykami. Jakie cechy, według Karoliny Jarzyńskiej, musi posiadać każdy maratończyk?

Według mnie te cechy to: systematyczność i wytrwałość, pokora i szacunek do dystansu

oraz wiara.

Możliwość komentowania została wyłączona.